piątek, 23 października 2009

Kryzys prawicy?

Tak. To w zasadzie retoryczne pytanie. Kryzys na prawicy jest permanentny, a że jest jeszcze kilkadziesiąt definicji tego co możemy w Polsce nazywać prawicą, to tym bardziej zaciemnia obraz. Niektórzy uważają za prawicę PiS, co jest sporym nadużyciem, jako że jest to konserwatywna lewica (na lewo w ekonomii, na prawo w kwestiach moralności), chociaż z tym drugim również już nie do końca, bo przecież ani w kwestii ochrony życia od poczęcia, ani przy projektach o in vitro nie ma klarownego stanowiska. Przeciwnicy, jak np. Marek Jurek, powiedzieliby nawet, że jest zaprzeczeniem tych wartości.

LPR? Podobnie, chociaż może nieco bardziej na prawo w kwestiach światopoglądowych. Cała masa małych ugrupowań, do których zaliczał się m.in UPR znajdowała się znacznie poniżej progu wyborczego. Kilka dni temu Janusz Korwin-Mikke wystąpił z UPR, kończąc ostatecznie swój mariaż z partią, którą niegdyś założył. I nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ nie pełnił tam od 7 lat żadnej funkcji, ale się po prostu "zbiesił" i założył własne ugrupowanie. To oczywiście oznacza, moim skromnym zdaniem, ostateczny koniec UPR, bo któż rozsądny będzie inwestował w kompletnego trupa. Najbardziej znane postaci świata polityki i dziennikarstwa (JKM i St.Michalkiewicz) opuściły okręt, na którym, jak to określił pan Janusz, pozostały szczury, które również uciekają...

Tylko pytanie jest następujące: Co to da i komu?
Moja odpowiedź brzmi: NIC. Chciałbym mieć nadzieję, że partia z wyrazistym liderem, jakim jest JKM, będzie miała większe szanse niż UPR bez lidera. Jednak żeby tak się stało, potrzeba czasu, pieniędzy i determinacji. Mam wrażenie, że w nowej partii nie znajdzie się żaden z tych elementów. Może najszybciej pieniądze, bo sympatyków JKM nie brakuje, o czym świadczy fakt, że do nowego ugrupowania zgłosiło akces ponad 300 osób w ciągu dwóch dni, a bloga JKM czyta ponad 2000 ludzi, więc ta liczba może się szybko co najmniej potroić. To jednak tylko manifestacja poparcia. Żeby przebić próg wyborczy trzeba mieć jednak jakieś struktury w terenie i dużo czasu, którego pan Janusz mieć raczej nie będzie przy swoich rozlicznych zajęciach. Jak pokazuje praktyka, nie wystarczy się pokazać na kilku spotkaniach. Trzeba działać. A jeśli tego zabraknie, to czeka partię kolejny raz wynik na poziomie 2% i cóż z tego że może będzie wyższy niż kilku innych ugrupowań. Dopiero suma tworzy szansę wejścia do parlamentu.

A może by tak po poprosić liderów, aby się spotkali, poszli wspólnie na sumę, pomodlili się o rozum i stworzyli jedno, porządne ugrupowanie z realnymi szansami na walkę wyborczą? No, tak... tylko kto się na to zgodzi?


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

sobota, 17 października 2009

Innym razem

Powinienem używać tego zwrotu, bo ilekroć złożę deklarację, że coś będzie jutro, to się nie udaje. Refleksje moje po powrocie są różniaste. Okazuje się, że w Polsce wiele zależy jednak od władz lokalnych. I tak np. we Wrocławiu okazuje się, że można odnowić elewacje budynków nie tylko w rynku, ale za to już nie można wprowadzić bardziej racjonalnych cen w komunikacji miejskiej (chodzi mi zwłaszcza o bilety na krótkie przejazdy). Czemu mam płacić tyle samo za przejechanie 1 przystanku ile za przejechanie całej trasy - nie wiadomo. Z logiką ma to niewiele wspólnego, ale może jest na dolnym śląsku taka tradycja...

Z kolei nowa, świecka tradycja, którą stara się wprowadzić PO, to kneblowanie. Polega to z grubsza na tym, że się zmienia szefów urzędów, które znalazły coś brzydkiego w działalności urzędujących ministrów i nie tylko... Skandal jest tym większy, że dzieje się to w momencie, kiedy wiadomo, że działania operacyjne w kwestii kilku innych afer trwają. To niestety, nie przysporzy partii zwolenników, którzy już teraz identyfikują nazwę PO, jako Partię Obłudników, ewentualnie Oszustów, do czego mają chyba coraz bardziej uzasadnione prawo.

Kneblowanie na szczęście nie jest całkowite, bo jeszcze pozostaje nadal część wolnych mediów, chociaż już coraz mniej ich, jakby. Internet, miejmy nadzieję, się ostanie, aż do czasu, kiedy eurofederaści nie zdecydują się jednak na rozwiązania chińskie, a to jest jak najbardziej możliwe. Jak wiemy, próba wprowadzenia tego rodzaju ustawy już miała miejsce, pod pretekstem choćby walki z terroryzmem. Najgorsze jest to, że wystraszony obywatel zjednoczonej Europy może się dać ogłupić, podobnie jak Amerykanie, gdzie sfera wolności ograniczana jest powoli, acz systematycznie. Wystarczy tylko jakaś mała prowokacja, jakiś zamach, niekoniecznie od razu w skali WTC, a przyzwolenie na różnego rodzaju działania inwigilacyjne stanie się możliwe.

Przykład Londynu, gdzie system kamer śledzi niemal każdy ruch mieszkańców, jest już wyłomem, który w przypadku jakiegoś realnego lub urojonego zagrożenia, może uruchomić lawinę.

Tak więc kryzys dotyka sfery wolności. A o ekonomii, jak w tytule, innym razem...


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

niedziela, 11 października 2009

Jestem w szoku...

Dziś króciutko. Po niemal tygodniowym "zesłaniu" w inny rejon kraju, mam kilka refleksji, ale podzielę się nimi jutro.

Tak na gorąco chciałem skomentować tylko to, co się wydarzyło w polityce. Usłyszałem dziś w TVN24 dyskusję kilku panów, którzy na serio rozważali kwestie rekonstrukcji rządu Donalda Tuska. W tym całym "zamieszaniu" przeoczono tylko jeden drobny fakt. Otóż, nigdzie, w żadnym europejskim kraju nie mogłoby się wydarzyć coś takiego, że po usunięciu podejrzanych o maczanie palców (lub co najmniej brak nadzoru) w sprawie kryminalnej kilku członków rządu (a to pewnie nie wszyscy), rząd w ogóle by się ostał. Afera goni aferę, a tu siedzą sobie w studio panowie i udają, że się nic nie stało.

To przecież skandal, że premier nie podał w takiej sytuacji rządu do dymisji, zachowując przy tym resztki godności. Postawił się praktycznie poza nawiasem ewentualnej elekcji na prezydenta. Moim zdaniem Polacy, chociaż nie są zbyt pamiętliwi, to jednak są na tyle rozsądni, że nie będą wybierali na ten urząd człowieka, który nie radzi sobie z doborem współpracowników.

A tak na marginesie, to pan prezydent również wykluczył się z ewentualnej reelekcji podpisując traktat lizboński, zwany przez niektórych dziennikarzy, nie bez powodu, "lesbijskim". To również jest skandal. Prawdę mówiąc nawet większy, bo rządy możemy sobie zmieniać do woli, ale po podpisaniu tegoż traktatu, nie będzie to już miało praktycznego znaczenia...


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 5 października 2009

Kryzys demokracji?

Wydawałoby się, że wyniki głosowania w Irlandii, przekraczające wszelkie dopuszczalne błędy sondażowe, jest zwycięstwem demokracji... Czy aby na pewno?

Po przeczytaniu wpisu na blogu pana Janusza Korwina-Mikke, który z rezerwą odniósł się do tej dziwnej, żeby nie powiedzieć dziwacznej, zmiany poglądów Irlandczyków, muszę przyznać, że również uważam, że może być coś na rzeczy. Strach elit biurokratycznych przed odrzuceniem "Lizbony" był ogromny. Wystarczy prześledzić całą kampanię propagandową, która została nakręcona w Irlandii. Cała gama technik i środków. Od marchewki do kija. Straszenie pogorszeniem sytuacji ekonomicznej, zmniejszeniem szans rozwoju itd... mogło przekonać niezdecydowanych, ale żeby nagle zmienić poglądy kilkunastu (a może nawet ponad 20, jeśli sondaże były nieco naciągane) procent obywateli Irlandii, to wręcz niewiarygodne. Siła propagandy, czy propaganda siły, efekt jest niestety smutny. Wynik ten stawia pod presją zwłaszcza Czechy i Polskę, bo jakże to - powiedzą z pewnością eurofederaści, ociągacie się? Przecież nawet Irlandia powiedziała TAK?

Czy prezydenci ugną się przed podpisaniem dokumentu, który pozbawi Polskę resztek suwerenności? Mam nadzieję, że zdrowy rozsądek jednak zwycięży i przyjmiemy co najmniej takie regulacje, jak Niemcy. To powinien być warunek podstawowy. Obawiam się jednak, że bardziej niż o niepodległości politycy myślą o wyborach. Takie pojęcia, jak "polska racja stanu" czy "uczciwość" są im przeważnie obce.

Zatem kryzys demokracji wydaje właśnie na świat potworka, który będzie permanentną demokracją kryzysu...


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

piątek, 2 października 2009

Dał nam przykład...

Dał nam przykład Leszek Miller jak zwyciężać mamy... chciałoby się powiedzieć. Oto bowiem kolejny kryzys rządowy, afera z CBA oraz powrót Eureko i pomysł by zadowolić holenderskiego inwestora kwotą 5 czy, nawet być może 12 mld zł w obawie przed przegraniem arbitrażu, powodują, że tydzień w polityce krajowej jest gorący.

Sam projekt ugody z wypłatą astronomicznej kwoty Leszek Miller na swoim blogu komentuje dość jednoznacznie. Faktem jest, że kolejne rządy od 2002 roku nie wykorzystały szansy zamknięcia sprawy na gruncie prawa polskiego. Wiadomo, że UE raczej nam nie pomoże, a każdy arbitraż międzynarodowy zastosuje inne przepisy niż polskie. Skoro zatem Eureko nie mogło nabyć (wg polskiego prawa) akcji PZU w kredycie, co jednak uczyniło, to trzeba było transakcję unieważnić i tyle. No tak, ale wtedy nikt by nie zarobił, prawda?

A może obecna propozycja tych 12 mld jest po prostu próbą uzyskania korzystnego wyniku w półfinale ME kobiet w siatkówce? W końcu czeka nas ciężki bój z Holenderkami ... ;-)

wtorek, 29 września 2009

Komu dotacja?

Czytam w portalu podatki.pl, że państwa członkowskie UE (Austria, Belgia, Czechy, Niemcy, Hiszpania, Finlandia, Francja, Wielkiej Brytania, Grecja, Węgry, Irlandia i Włochy) będą musiały zwrócić nienależnie wydaną kwotę w wysokości 214,6 mln euro. Pieniądze te mają powrócić do budżetu Wspólnoty z powodu nieprzestrzegania przepisów UE lub zastosowania nieodpowiednich procedur kontroli w zakresie wydatków na rolnictwo.

Brawo! Sposoby na kryzys są specjalnością urzędników. Wykazali się pracowitością przy kontroli wydatków, to teraz będą mogli się dodatkowo wykazać przy kolejnym podziale. Potem znów się komuś zabierze i tak w kółko. Wprawdzie pieniędzy będzie coraz mniej, ale dla urzędników z UE i ich współpracowników w poszczególnych krajach z pewnością wystarczy. Może nie słyszeli nigdy, że ten kto daje i odbiera... ale kto by się przejmował drobiazgami.

Najważniejsze, że jest robota. Tu się przydzieli, tam się przesunie, to znów tu odzyska i koło się będzie jakoś kręcić, a konkretnie 3-4 koła miesięcznie(płatne w euro, oczywiście...) Potem się nagłośni, że nieprawidłowości zostały usunięte, że bez nas - urzędniczej braci - nic dobrego by się w Europie nie wydarzyło, aż dziw, że w ogóle do tej pory istniała. Na koniec się jakoś wyrówna (przy kolejnych projektach) straty tym, którzy będą najgłośniej krzyczeć, lub co gorsza domagać się kontroli kontrolujących. Pula nie straci i wszyscy będą nadal udawać, że jest fajnie.

Kryzys też za bardzo nie ucierpi, a może nawet się pogłębi, więc znów trzeba będzie pomagać, dzielić, przesuwać, odbierać i tak w kółko...

Urzędnicy wszystkich krajów łączcie się!



więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 28 września 2009

Smutna refleksja...

Dziś króciutko. Tym razem o kryzysie w tzw. "show biznesie". Biznes show, show i pryszoł, jak kiedyś w "Piwnicy pod Baranami" można było usłyszeć w jednym z satyrycznych monologów.

No i co to się porobiło? A to dawna pani Pazurowa, a to pan Roman Polański... i nieśmiałe pytanie, kto następny?

Ludziska larum podnoszą, że to skandal, że po tylu latach, że zasłużony dla kinematografii światowej itd itp... Jak znam życie, to nic złego się panu "Wesołemu Romkowi" nie stanie. Faktem jest, że zgodnie z prawem USA popełnił przestępstwo (u nas byłby ścigany, nawet gdyby była to 15-latka, a przecież miała o dwa lata mniej). Co więcej, gdyby sytuacja zdarzyła się w ostatnich latach, ciążyłoby na słynnym reżyserze, odium bycia pedofilem i dealerem narkotykowym, bo przecież coś tam również brali...

Nie jestem zatem przekonany, że sprawa rozeszłaby się "po kościach", zwłaszcza, że lubimy "przyłożyć" znanym. Wystarczy popatrzeć na reakcje w sprawie pani Pazurowej.
Być może mniej sukcesów, chociaż celebrytka telewizyjna, a więc częściej na ekranie, niż ostatnio pan Polański (bo on poza wszystkim, głównie z drugiej strony kamery).
A może jesteśmy antyfeministami (stkami) - niepotrzebne skreślić...?

Albo po prostu, co byłoby jednak dość przerażające, łatwiej wybaczamy uwiedzenie 13-latki, niż wręczenie łapówki. Dokładnie nie wiadomo, w każdym razie żaden minister w obronie pani Pazury nie staje... Chyba, że to tylko na razie, bo wszyscy zajęli się sprawą Polańskiego.


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

sobota, 26 września 2009

Lepszy prawdziwy wróg...

Lepszy prawdziwy wróg, niż fałszywy przyjaciel. To prawda, która potwierdza się bardzo często. Teraz, po raz kolejny, w naszych relacjach z USA. Kwestia tarczy, poświęconej przez amerykańską administrację dla ocieplenia stosunków z Rosją (oraz po części z przyczyn finansowych, co akurat łatwiej przełknąć). Natomiast przełknięcie takich rzeczy jakie zdarzają się na granicy, to już trudna sprawa. Śmieją się z nas nie tylko Amerykanie, ale ponad pół Europy, że nie potrafimy załatwić z naszym "sojusznikiem" nic konkretnego. I taka jest smutna prawda...

Nasi żołnierze, których życie poświęciliśmy w Iraku czy, którzy giną w Afganistanie dla urojonej walki z terroryzmem, czy bezgraniczna gotowość do poświęceń w imię sojuszu, jaki ma to dziś sens? Jesteśmy, ba zawsze byliśmy, niepoprawnymi romantykami. Realia są takie, że w zamian za gotowość służenia Stanom Zjednoczonym "na gwizdek" otrzymaliśmy trochę złomu (zdezelowane samoloty F16).

Prozaiczna, wydawałoby się, sprawa wiz nie została załatwiona przez kilkanaście lat. Teraz funkcjonariusze służb granicznych USA odsyłają do domu pół zespołu Zakopower, jadącego w trasę koncertową, traktując przy tym Polaków w sposób skandaliczny.

Oczywiście, ktoś powie, że to incydent, który może się zdarzyć wszędzie. Znamienne jest to, że dotyka to naszych obywateli właśnie obecnie, kiedy pojawiają się głosy o konieczności zrewidowania naszej polityki wobec USA. Wiernopoddaństwo, które w niej od lat dominuje, winno ustąpić miejsca realizmowi. Mamy ważne, strategiczne miejsce w Europie. Nie łudźmy się, że Amerykanie nie poświęcą nas w imię "wyższych celów". Pragmatyzm, kojarzony przez obecną administrację USA m.in z koniecznością poprawienia stosunków z Rosją, nie pozostawia złudzeń. Kryzys zaufania do naszego partnera za oceanem wszedł w fazę, w której rozpoczęcie budowy nowej polityki wobec USA powinno rozpocząć się niezwłocznie. Mamy szansę, dokąd jeszcze istnieje Unia Europejska i możemy odgrywać w niej jakąś rolę. To oczywiście marzenie, aby mieć polityków, którzy zadbają o interes swojego kraju, a nie o doraźne apanaże, ale z pewnością można coś jeszcze "ugrać".

Nie znaczy to, że należy się od partnera zza oceanu natychmiast izolować, ale pokazać, że jesteśmy poważni i chcemy, żeby nas tak traktowano. Zacieśnienie sojuszu z krajami środkowo-europejskimi wydaje się być na dziś opcją lepszą niż poleganie na USA, które mogą z daleka pogrozić palcem, ale chętnie tu nie przybędą. Wysokie koszty, spore ryzyko, no i po co się Rosjanom narażać?


więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

środa, 23 września 2009

Jeszcze jeden!

Tak krzyczą często kibice na stadionie, kiedy ich drużyna strzeli gola. Tym razem "gola" strzelają sobie kolejne banki w USA. Ściślej mówiąc była to raczej "kara odłożona". Nierychliwie, ale sprawiedliwie. Kto lichwą wojuje od lichwy ginie...
Złe kredyty, których geneza jest nieco bardziej złożona, jako że to FED sprokurował poniekąd destabilizację w takiej skali, kreując tani pieniądz poprzez obniżanie stóp procentowych aż do bólu, a więc tzw. "złe kredyty" stały się ostatecznie zabójcze.

Od początku kryzysu splajtowały już w USA 94 banki. Do pełnej setki coraz bliżej. Prezydent Obama będzie mógł uczcić rekord lampką szampana, wznosząc toast również za swojego poprzednika i pana Alana Greenspana. W każdym razie tradycja jest pielęgnowana i obecna administracja jeszcze niejedno nam pokaże, a możliwości ma ogromne... Koszty upadających właśnie Irwin Union Bank oraz Irwin Union Bank & Trust ("zaufania" - o zgrozo!) to ledwie 850 mln dolarów. W skali tego, co już w system bankowy wpompowano, to naprawdę kwota śmieszna.

U nas na razie bez zmian, to znaczy mijają powoli oznaki euforii po opublikowaniu danych regionu, gdzie jesteśmy gospodarczym lwem, tygrysem oraz samodzielnym liderem w jednym. Tu i ówdzie pojawiają się już nieśmiałe pytania o to, co będzie w przyszłym roku i jak ten przewidywany (prawdopodobnie dość optymistycznie) deficyt może nam zaszkodzić.

Dobrze raczej nie będzie, bo już teraz gołym okiem widać, że trzeba będzie "upchnąć" dwukrotnie większą pulę papierów dłużnych (jakoś ten deficyt Rząd pokryć musi), co nieuchronnie spowoduje zahamowanie inwestycji. Banki chętniej, bo bezpieczniej, będą kupować papiery od Rządu, zamiast udzielać kredytów, które zwłaszcza w niepewnej sytuacji rynku, mogą okazać się "trefne". Wypychanie inwestycji z rynku w taki sposób jest prostą konsekwencją prowadzonej polityki budżetowej. Oczywiście, można liczyć na rewelacyjne wyniki prywatyzacji "resztówek", ale to raczej złudne nadzieje. Ktoś, kto chce być właścicielem, nie będzie szczególnie zainteresowany nabyciem 10 czy 20% udziałów w jakiejkolwiek firmie (chyba, że ma w perspektywie realną możliwość uchwycenia pakietu kontrolnego). Po co ma kupować podmiot, na którego działalność nie będzie miał żadnego wpływu? Dlatego uważam, że w wielu przypadkach jest to nadmierny optymizm połączony z myśleniem magicznym.

Tego rodzaju sposoby na kryzys się nie sprawdzają, a przerzucanie zadłużenia na kolejne, właśnie dorastające, ale jeszcze nie do końca świadome tego, co im "władza" szykuje, pokolenia Polaków, jest działaniem jakie pamiętamy z okresu Gierka. Tyle, że obecnie nie zauważymy nawet zmiany jakościowej, bo przecież w sklepach nie przybędzie, a w inwestycjach też mniej jakby...

Jak już wiemy, zaklinanie Kataru zakończyło się fiaskiem. Zawsze lepiej stosować jednak jakieś sprawdzone lekarstwa, nawet jeśli są dość drogie...



więcej o kryzysie na stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

wtorek, 22 września 2009

Po przerwie...

Kilka dni przerwy daje świeże spojrzenie na wiele spraw... Po pierwsze, po co w ogóle pisać bloga, którego czyta kilka osób, w tym autor (bo dobrze jest przeczytać przed wysłaniem ;-)
Po drugie, co z tym kryzysem? Jedni mówią, że dopiero się zacznie, inni wręcz przeciwnie, a więc komu wierzyć?
Po trzecie, co z tą piłką? - skoro już o kryzysie mowa...

Zatem odpowiadam sam sobie: Po pierwsze, nie zawsze pisanie dla kogoś jest dobre. To trochę tak, jak z pisaniem na zamówienie. Wszystkich i tak zadowolić się nie da, a blog jest pewnym śladem, rodzajem pamiętnika, do którego można kiedyś wrócić, o ile Internet nie zniknie i przypomnieć sobie, jak to drzewiej bywało. I tu gładko przejdę do odpowiedzi na kolejne pytanie.

Kryzys, odmieniany przez przypadki, już nas tak nie przeraża, a nie którzy mogą nawet powiedzieć, jak niegdyś Liroy przy wręczaniu nagród, że ich to po prostu "nie wali". Bo cóż taki kryzys, w porównaniu np. z tym za oceanem?
Bezrobocie wzrosło tylko o około 2,5% (na razie), złotówka znacznie mocniejsza niż pół roku temu, statystyki ekonomiczne dla Polski korzystne, giełda w górę, a do tego lato było ładne, a jesień pewnie też będzie niczego sobie. Zatem czym się tu martwić? Otóż myślę, że jest czym i zgadzam się całkowicie z Peterem Shiff-em, że kryzys dopiero nas czeka. Oby nie nałożyły się na siebie tąpnięcia na świecie razem z naszym przyszłorocznym wzrostem deficytu budżetowego. Dalszy wzrost cen surowców może dołożyć do tego jeszcze wzrost inflacji, a wtedy miły sen się skończy. Może nie jest tak, że kryzys już u drzwi, ale należy go wypatrywać, na razie z daleka...

A pytanie trzecie...hm. Tu odpowiedź wydaje się mimo wszystko najtrudniejsza. Myślę, że wybór pana Stefana Majewskiego na trenera kadry jest, pisząc oględnie, jakimś eksperymentem. Wszelkie eksperymenty mają jednak to do siebie, że udają się bądź nie. Tutaj jednak sytuacja jest złożona, ponieważ "przymierzanie" trenera do kadry obarczone jest ryzykiem znacznie większym. Jeśli bowiem reprezentacja wygra oba mecze i znajdzie się przypadkiem na drugim miejscu w grupie, co jest matematycznie możliwe, to pokusa, aby pozostawić "zbawcę" na dłużej będzie niezwykle silna. Problem w tym, że wyciąganie wniosków z takiego układu tabeli będzie kompletnie nieuprawnione. Podrażnieni ostatnią porażką reprezentanci, wzmocnieni kilkoma zawodnikami, którzy marzą o tym, żeby się pokazać, mogą te mecze wygrać, zwłaszcza, że Słowenia pierwsze miejsce zapewni sobie być może już w najbliższej rundzie spotkań. Wówczas bez motywacji będzie przeciwnikiem nieco łatwiejszym. Pytanie co dalej? Czy trenowanie kilku drużyn naszej ligi, bez spektakularnych sukcesów, jest wystarczającą rekomendacją? Kolejne, to czy prezes Lato ma wolę rozpatrywania innych kandydatur na serio, czy to już sytuacja dogadana i przesądzona? Oby nie.

Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby jednak zaproszenie trenerów do konkursu, w którym przedstawiliby swój program, tak, jak trener Castellani w siatkówce. On rozpoczął od "nieplanowanego" sukcesu, więc teraz będzie mu trudniej, ale z kolejnych działań można go rozliczać. Z trenerami w piłce jest tak, że stawia się przed nimi tylko cele główne (ME lub Mistrzostwa Świata) i nic po drodze nie ma. To jest być może właśnie błąd, który powoduje, że albo jest euforia, albo kompletna depresja. Widząc małe kroczki, które prowadzą do celu łatwiej jest akceptować potknięcia i nie wieszać psów na trenerze i piłkarzach po każdym nieudanym meczu oraz krzyczeć hurra!, gdy uda się akurat wygrać z Portugalią. Lepiej wiedzieć, że może być nawet przez dwa lata słabo, po to, żeby zbudować silne zaplecze i sięgać po sukcesy seryjnie, tak jak drużyna nieodżałowanego pana Kazimierza Górskiego. To nie prawda, że on miał do dyspozycji piłkarzy wybitnych. Być może Deyna, Lubański, Lato czy Szarmach mieli szczyt formy na najważniejszych imprezach, ale przecież nie potwierdzali go znakomitymi osiągnięciami poza reprezentacją. Ktoś powie, że były inne czasy, że nie mogli się pokazać itd. Z tym również będę polemizował. My po prostu mieliśmy znakomitego trenera, który cały czas, konsekwentnie budował drużynę i osiągał najważniejsze cele. I takiego trenera nam potrzeba. Nie wiem czy wśród rozpatrywanych kandydatur jest ktoś taki. Być może trener F.Smuda, chociaż to też jest zagadka.

Lepiej jednak zaufać komuś, kto kilkakrotnie pokazał, że umie zbudować drużynę, niż eksperymentować, kombinować, a potem znów się wstydzić...


więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

piątek, 18 września 2009

Jak nie szanować historii i kilka innych pytań.

Miałem blisko miesiąc temu okazję obejrzeć na przedpremierowym pokazie film G.Brauna "Marsz wyzwolicieli", w którym reżyser pokazał m.in. na czym polegała naprawdę doktryna wojenna Stalina. Wiktor Suworow, po części narrator tamtych wydarzeń, uzasadnia tezę, że Stalin nie przygotowywał się do wojny obronnej, ale planował ekspansję na zachód...

Tymczasem wczoraj, w rocznicę napaści sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 roku, pokazano inny film reżysera "Defilada zwycięzców". To również poruszający dokument.
Zastanawia mnie jedno: Dlaczego w trakcie gdy toczy się ostra dyskusja na temat szkodliwej dla Polski propagandy uprawianej obecnie przez historyków i polityków rosyjskich, nie potrafimy sami przybliżać Polakom własnej historii? Czemu film, który może utrwalać w świadomości obywateli naszego kraju, prawdę historyczną i skłaniać do refleksji, jest emitowany o godz. 14-ej? Komu zależy na tym, aby obejrzała go jak najmniejsza liczba osób? Kto decyduje o tym, że powinniśmy czynić kolejne ukłony w stronę Rosji i nie nagłaśniać prawdy o 17.IX.1939 roku? Po co machać szabelką w kwestiach których zmienić nie możemy, a nie zmieniać tego, co powinno być naszym obowiązkiem i co można zrobić w prosty sposób? Czy może o wszystkim decydują pieniądze i zamiast misji publicznej mamy po prostu realizować program walki z konkurencją, pokazując zamiast historii jakąś wieczorną szmirę, bo wtedy zasiada przed ekranem więcej widzów?

To nie są pytania retoryczne. Ktoś powinien na nie odpowiedzieć. Degrengolada we władzach TVP nie może być usprawiedliwieniem dla tego rodzaju głupoty. Brak słów by nazwać to inaczej. Czyżby kolejny kryzys rozumu, czy może jednak świadome działanie? To byłoby znacznie bardziej groźne, czyż nie?


więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

wtorek, 15 września 2009

Czasem można bez kryzysu...

Po długiej przerwie postanowiłem coś jednak napisać zainspirowany dziedziną, w której kryzysu nie widać. Na szczęście. Chodzi oczywiście o siatkówkę. Wreszcie mamy medal i to ten najważniejszy. Gra zespołowa okazała się być kluczem do zwycięstwa. ktoś mógłby powiedzieć, że przecież to jest gra zespołowa. Okazuje się, że czasem tylko z nazwy. Patrząc na osiągnięcia piłkarzy, czy ostatnie porażki koszykarzy, wyraźnie widać, jak wielkie znaczenie ma możliwość rotacji zawodników bez szkody dla jakości gry.

Tymczasem minister finansów dworuje sobie z ekonomistów unijnych, którzy przyznają, że się pomylili w prognozach PKB dla Polski za bieżący rok. Jak to mówią, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Może się okazać, że pomylili się wszyscy. Ciekawe kto wtedy przeprosi. Zwiększenie deficytu o 100%, jak się okazuje, już na nikim nie robi wrażenia. I słusznie. Po tym co się obserwuje za oceanem, to w sumie kaszka z mleczkiem...

Mimo wszystko byłbym w prognozach bardziej ostrożny. Ten 1 procent, wydawać się może nie tak istotny, ale w praktyce stoi za nim sporo prozaicznych, a ważnych dla przeciętnego Polaka spraw. Miejsca pracy, ceny produktów itd... To wcale nie jest zupełnie teoretyczna dyskusja. Do końca roku nie tak daleko, więc i prognozy nieco łatwiejsze. O ile jednak w 2009 będzie jeszcze stosunkowo nieźle, o tyle kolejne lata, przy obecnej polityce zadłużania państwa nie przedstawiają się, niestety, różowo. Kryzys odłożony w czasie może wydawać się lepszym rozwiązaniem, ale zwykle jest bardziej bolesny. Miejmy nadzieję, że nie będzie aż tak źle. Rząd i politycy muszą jednak wziąć przykład z siatkarzy i spróbować zagrać, przynajmniej w najważniejszych kwestiach, w jednej drużynie...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com

czwartek, 10 września 2009

To nie kryzys...

Brak wpisu spowodowany był szokiem pomeczowym. Wprawdzie należało się spodziewać, że po wyniku w Chorzowie remis w Słowenii będzie sukcesem, ale to nie był kryzys formy. To był skandal. Widziałem reprezentację grającą źle. Widziałem ją grającą bardzo źle, ale tu padł rekord, który należałoby wpisać do jakiejś księgi. Drużyna, która jedzie wygrać mecz ostatniej szansy i oddaje pierwszy strzał na bramkę w 70 minucie...

Zawsze należy szukać pozytywów i faktycznie, może się czepiam. Przecież mogli nie oddać żadnego strzału. Mogli oddać kilka strzałów na własną bramkę, w tym co najmniej jeden celny, jak w Irlandii. Wprawdzie to też mogłoby się nie udać, bo jak nie idzie, to nie idzie... Boruc by przypadkiem złapał, albo jakiś słupek czy poprzeczka.

Nie ma co się pastwić, trzeba myśleć o przyszłości. Zostały dwa mecze. Z trenerem, który jednak zapewnił nam udział w ME i to po raz pierwszy w historii, należało się rozstać w sposób cywilizowany, ale cóż. Jaki pan, taki kram. Piłka w Polce wygląda jak jej włodarze. To nie jest od dawna tajemnicą dla nikogo. Słoma z butów wylezie zawsze. Choć z drugiej strony, to trener też nie zachowywał się w tym związku najlepiej.

Moim zdaniem szansa, że przeciwnicy zgubią kilka punktów wciąż jest realna. Nie wiem, czy jest możliwe, żeby nowy trener, działając w dodatku w trybie tymczasowym zbudował tymczasowo drużynę na 6 punktów... Chociaż gdyby Franz zebrał ekipę Lecha wzmocnioną dwoma, trzema zawodnikami, to pewnie gorzej by nie było. Bo czy w ogóle może być gorzej?

No, właśnie. Tak więc nie ma się czym przejmować. Trzeba trzymać kciuki i wierzyć, aż do kolejnego kryzysu, albo zapaści...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 7 września 2009

Wielka Dziura?

No i stało się. Minister Rostowski przyznał się do wszystkiego, słusznie licząc na łagodniejszy wymiar kary... Rynki, póki co, mu odpuściły informację, że deficyt w przyszłym roku będzie kwotowo dwukrotnie wyższy niż obecny.

Jak podaje w swojej analizie portal Money.pl bywało już znacznie gorzej, bo w ujęciu procentowym do PKB było to 6%, a teraz będzie tylko 3,8%.

Oczywiście, wszystko to "być może", ponieważ optymizm polega na założeniu, że uda się coś niecoś jeszcze sprywatyzować. I pewnie się uda i to znakomicie, bo sporo nam jeszcze zostało. Problem polega na tym "jak prywatyzować?" Jeśli mają to być kolejne przypadki "a la stocznia", to uprzejmie dziękuję za taką "prywatyzację". Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest sprzedawanie z licytacji. Tyle, że łatwiej sprzedaje się w taki sposób cały zakład, a nie jego część. Ograniczenia przy zbywaniu procentowego udziału są jednak znaczne i trudno by było osiągnąć tu jakiś spektakularny sukces. Paradoksalnie jednak kryzys może pomóc, bo wiadomo, że w kryzysie kupuje się taniej ;-)

Cóż, to jest zmartwienie ministra i rządu, ale jeśli okażą się zbyt dużymi optymistami, to będzie to wówczas nasze, duuuże zmartwienie. Proporcjonalne do wielkości dziury budżetowej...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

sobota, 5 września 2009

Obama Motors atakuje...

Kolejna, niemoralna propozycja reanimowania trupa za pieniądze podatników. Po wysłuchaniu Wiadomości o tym, że rozważana jest w Europie propozycja GM o dofinansowaniu miejsc pracy w fabrykach w Niemczech, Anglii i w Polsce na łączną kwotę 1,3 mld euro, z czego Polska miałaby pokryć, jako kraj biedniejszy, "tylko" 300 mln.

Jak podaje serwis Money.pl, rzecznik ds. konkurencji Jonathan Todd powiedział PAP, że KE nie ma informacji o staraniach General Motors ws. pomocy publicznej. Przypomniał jednak stanowisko Komisji co do warunków, jakie musi spełnić pomoc publiczna, by KE uznała ją za legalną.

"- Żadna pomoc publiczna nie może być przyznana pod warunkiem utrzymania produkcji w danym kraju, czy też utrzymania kontraktów z podwykonawcami w danym kraju. To spójne, konsekwentne stanowisko Komisji Europejskiej, oparte na wymogach unijnego prawa - podkreślił Todd."

Tako rzecze rzecznik, lecz nie takie numery już w administracji UE przechodziły...

Wprawdzie w fabryce Opla w Gliwicach twierdzą, że nic o takim wystąpieniu do rządu nie słyszeli, ale przecież nie o wszystkim władze General Motors, którą to firmę złośliwi nazywają już w tej chwili Obama Motors, muszą natychmiast informować dyrekcje poszczególnych zakładów.

Mam nadzieję, że nikt u nas nie zwariuje i nie da bankrutowi złamanego grosza. Pretekst, a właściwie szantaż, związany z rzekomym utrzymaniem miejsc pracy, jest w tym przypadku wyjątkowo bezczelny. Prawdopodobnie nikt nawet nie sprawdził jaki taka ochrona miałaby mieć sens ekonomiczny. Otóż ja policzyłem... 300 mln euro, to w tej chwili około 1,23 mld złotych, co daje, przy średniej pensji powiedzmy 3.500zł dla 5.000 pracowników (liczę już z podwykonawcami, bo w fabryce pracuje 2850 osób), można wypłacać wszystkim zasiłek w wys. 100% wynagrodzenia przez 70 miesięcy, a więc prawie przez 6 lat! Oczywiście, gdyby trzeba od tego zapłacić ZUS, to przez 4,5 roku, ale przecież dysponując wolną kwotą 300 mln euro należałoby jeszcze doliczyć procent składany, jako że w pierwszym roku wypłacilibyśmy tylko 1/6 kwoty. Reszta mogłaby procentować, co pokryłoby część kosztów (np. ZUS).

To tylko gdybania, ale wyliczenie pokazuje, że nawet gdyby uposażenia były o 100% wyższe, a w Anglii pewnie są wyższe o ponad 200%, to i tak znacznie lepiej dać pracownikom godne odprawy, a część z nich zatrudnić w firmie, która przejmie fabryki bankruta. Kryzys nie zwalnia od myślenia, ani od liczenia. Być może w GM o tym nie wiedzą, bo przecież zawsze można wyciągnąć rękę do lewicującego, a obecnie już chyba coraz bardziej lewitującego prezydenta, lecąc na spotkanie prywatnym odrzutowcem...

Na koniec pytania po części retoryczne: Ile do tej pory kosztowały nas stocznie? Ile jeszcze będą kosztować?


więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

czwartek, 3 września 2009

Obym się mylił...

Rząd chwilowo zwalczył stan zaKatarzenia i wszedł w okres pewnej inercji spowodowanej samozadowoleniem z gdańskich obchodów rocznicy wybuchu II Wojny Światowej. Sporo tuzów z krajów ościennych się pojawiło, a więc odtrąbiono sukces. Trwają wprawdzie spory czy Putin mógł czy nie mógł, ewentualnie czy powinien przeprosić za Katyń, za pakt, a może jeszcze nawet za przyszły rurociąg, bo to też niestosowne wobec Polski.

Myślę, że nasza wrażliwość wybiegła dość daleko ponad przeciętną. Rosjanie, jak wiadomo, przepraszać nie lubią i może należałoby spróbować ich nie naciskać tak energicznie w czasie spektakularnych wizyt. Lepiej doprowadzić do otworzenia archiwów, popracować na niższym szczeblu (historyków obu państw), a wtedy będzie łatwiej...

Sondaże uczyniły obecnego, miłościwie nam panującego, pana premiera przyszłym prezydentem i to z przewagą taką, że nawet na horyzoncie nikogo nie widać... Jak mówią Rosjanie "Pażiwiom, uwidim". Kilka min jeszcze w kolejce na nasz rząd czeka, a czy sobie z nimi poradzi? To jest właśnie prawdziwa zagadka. Dziś się udało przekonać nauczycieli, że dostaną 7% podwyżki i to dopiero za rok, czyli w najlepszym razie realnie nie stracą, bo suma inflacji tegorocznej i przyszłorocznej, jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie przekroczy właśnie 7%. Moim zdaniem przekroczy, ale obym się mylił...

Tymczasem Europejski Bank Centralny również wieszczy koniec kryzysu i spodziewa się obecnie wzrostu gospodarczego na poziomie 0,2 proc. w roku 2010 wobec wcześniejszych przewidywań spadku PKB o 0,3 jeszcze w czerwcu tego roku. PKB strefy euro ma być również wyższe, a dokładniej mniej ujemne niż zakładano, tzn. -4,1 zamiast -4,6%.
Czyli same sukcesy. Do tego jeszcze złotówka się umacnia, wzrosty na giełdzie i jak tu się nie cieszyć? Wszystko wskazuje na to, że stopa życiowa nam się znów zacznie podnosić. Oby nie podnosiła się do kolejnego kopnięcia...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Coś na Katarar i powiew optymizmu...

Rząd, jak już się wyleczy z Kataru, to prawdopodobnie na dłużej... Minister Grad powiedział, że sumienie ma czyste. To dość odważna koncepcja, bo czyżby tak łatwo można było wśród polityków znaleźć tego jednego "sprawiedliwego"? Teraz los stoczniowców znów w rękach komisji UE, a ta, prawdopodobnie, żeby uwolnić już pana premiera od kolejnych miasteczek namiotowych i ewentualnej okupacji jego willi, raczej się zgodzi na kolejny przetarg. W końcu jest tam też "nasz człowiek". To nie oznacza oczywiście, że wszystko się dobrze skończy, bo znalezienie inwestora, który kupi stocznie z 400-osobową "premią" raczej nie będzie łatwo. Zaryzykuję twierdzenie, że bez dużej subwencji rządu (czytaj bez kolejnego opodatkowania obywateli), raczej chętnych nie będzie.

Wyjściem jest to, co proponowałem już wcześniej, a co należało zrobić pewnie kilka lat temu, czyli sprzedać stocznię z licytacji. Uzyskana kwota mogłaby wówczas spokojnie wystarczyć na solidne odprawy dla pracowników oraz dałaby szansę zatrudnienia, kto wie, czy nie zbliżonej liczbie osób w miejscu nowej inwestycji. Nawet gdyby powstało tam centrum handlowe, to też ktoś musiałby je wybudować, ktoś obsługiwać logistycznie, ktoś sprzedawać oraz ktoś wynajmować powierzchnię i zatrudniać kolejne osoby... Trudno zakładać, że inwestor posadziłby tam kukurydzę, chociaż to jego prawo. Tymczasem rząd będzie przestępował z nogi na rękę, udając, że jest wielkim przyjacielem stoczniowców i nie zostawi ich na lodzie i być może, za nasze pieniądze, faktycznie spróbuje im pomóc. Co by nie zrobił, to i tak niezadowolenie będzie ogromne, a więc jak to mówią: "Jak się nie obrócisz i tak d... z tyłu".

A teraz z zupełnie innej beczki. Dziś odbył się w Gdańsku, transmitowany przez TVP, wielki test z historii II wojny światowej. Pytania były łatwe tylko do połowy, potem zaczęły się "schody". Mimo wszystko wynik napawa optymizmem, bo wielu młodych ludzi przekroczyło 50% poprawnych odpowiedzi (w Trójmieście średnia wyniosła około 63%).
Zatem nie jest najgorzej z tą wiedzą historyczną, zwłaszcza, że wygrał 18-tek, który otrzymał w nagrodę 35 tyś. złotych. I to jest dobra metoda na przybliżanie wiedzy. Szkoda, że Telewizja zrezygnowała z Wielkiej Gry, bo każdy teleturniej wiedzowy, nawet jeśli ma niższą od jakiejś głupawej zabawy losowej oglądalność, jest potrzebny.

Deficyt wiedzy nie musi przekładać się wprost na stan gospodarki, ale jednak lepiej żyje się ze świadomością, że nie mieszkamy w kraju kompletnych ignorantów i wielki kryzys intelektualny jeszcze nam nie grozi. Porażający był przykład niewiedzy studentów historii w stolicy USA. Myślę, że gdyby zapytano u nas ucznia szkoły podstawowej o fakty związane z powstaniem Stanów Zjednoczonych i wojnę secesyjną, to wynik byłby wielokrotnie lepszy. Cóż, być może w tym przypadku byt kształtuje świadomość... Oni zdecydowanie są za tym, żeby mieć. U nas jest jeszcze trochę tak, że do końca nie wiadomo, czy lepiej być, czy mieć. Taki relikt socjalizmu.

Miejmy nadzieję, że to nie jedyny powód, żeby się uczyć. Nie tylko historii...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

piątek, 28 sierpnia 2009

Rząd nieco zaKatarzony...

Wprawdzie dopiero za dwa dni wyjdzie szydło z worka, czyli dowiemy się (albo i nie) co też słychać w sprawie stoczni... Temat dyżurny, wszak jest sezon ogórkowy, a więc jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza, że ogórków na terenie dawnego, chyba już tak można napisać, zakładu posadzilibyśmy, że ho, ho... Warzywo wymagań dużych nie ma, a teren przynajmniej by się nie marnował.

Tymczasem Rząd, choć coraz mocniej zaKatarzony, robi dobrą minę do złej gry, aż tu znienacka w sukurs przyszły mu niespodzianie, podobno, świetne wyniki ekonomiczne kraju. Po prawdzie nie wiadomo czemu pan minister od finansów chwali się, że pomylił się o 100% w szacunkach PKB za pierwsze półrocze. Miało być 0,6%, a jest 1,1%. Obserwatorzy mogliby, całkiem niesprawiedliwie przecież, posądzić pana ministra, że się nie zna, albo co gorsza wyciągnąć, już z goła absolutnie nieuprawniony wniosek, że wszystkie inne prognozy, w tym założenia budżetowe, są wyssane z palca i polegają wyłącznie na loterii...

Aż strach pomyśleć, co by stać się mogło, gdyby na koniec roku okazało się, że przychody z podatków są, powiedzmy, o połowę wyższe i niepotrzebnie zabieraliśmy pieniądze różnym grupom zawodowym oraz tak mocno zaciskaliśmy pasa, że aż "gały" nam na wierzch wychodziły... Ale z kolei, w sytuacji odwrotnej, to znaczy, gdyby jednak przychody okazały się, co nie daj Boże, o 50% niższe... No, nie aż takimi pesymistami nie bądźmy, nieco więcej zaufania. W końcu pan minister, jak stwierdził, wybrał, wraz z nieocenionym panem premierem i innymi panami ministrami, jedyną słuszną w Europie drogę i proszę! Oni się nie znają. Szydzili, twierdzili, że robimy nieodwracalny błąd, ale my byliśmy twardzi, nieugięci i zwyciężyliśmy! Pokazaliśmy wszystkim! Nie tylko w Polsce, a teraz śmiało, bez żenady, możemy znów powiedzieć, że po kryzysie u nas nie ma śladu i że jak zwykle TKM! We are the champions, my friends!

Może się wprawdzie okazać, że nikogo nie wyprzedziliśmy aż tak bardzo, bo jak spadek PKB następował u sąsiadów z -1,5% na -5%, a u nas z 4,9% na 1,1%, to różnicy wielkiej nie widać, ale propagandowo brzmi dobrze: "Jesteśmy na plusie".

Pesymiści będą wieszczyć szybkie pogorszenie, niektórzy twierdzą, że "balon" giełdowy, na modłę amerykańską, tylko patrzeć, jak wystrzeli, a bezrobocie po powrocie z letnich saksów znów wzrośnie, ale kto by tam słuchał podobnych głupot. Cieszmy się i tańczmy wraz z Rządem, bo są powody do dumy. W Europie gospodarkę mamy, póki co, najzdrowszą, jako że się pan minister starał do niej nie mieszać. Złośliwi mogliby powiedzieć, że jest to generalnie słuszna zasada, bo nie należy się wciskać na siłę tam, gdzie człowiek zbyt pewnie się nie czuje. Lepiej zostawić to innym... Oj, złośliwców nam w kraju nie brakuje, prawda?

Przyznajmy jednak szczerze, że tak nie myślimy i chętnie przyłączamy się do tańca, nawet gdyby miało się wkrótce okazać, że był to taniec chocholi...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

środa, 26 sierpnia 2009

Czy się myliłem?

I okazuje się, że ze stocznią nic się nie zmieniło. Premier uznał, że minister zrobił 200% tego, co mógł zrobić, a więc wszystko w porządku. Właściwie nie byłoby elegancko wymagać nawet od ministra, żeby za tę samą pensję zrobił np. 400% tego, co mógł zrobić.

Myślę jednak, że w tym przypadku bardzo łatwo mógł, zupełnie bez dodatkowego honorarium i pochwał Pana Premiera, a za to z dużą przyjemnością, zrobić spokojnie nawet 1000%. A co! A jeśli to dla Dziennika, to można by powiedzieć i 5000%. Chodzi o to, że jeśli się zero pomnoży przez dowolną liczbę, to wynik zawsze będzie ten sam.

A tyle właśnie, najprawdopodobniej mógł zrobić Pan Minister Grad... A czy kolejny będzie miał odwagę sprzedać wreszcie ten teren z licytacji? Obawiam się, że nie.

Show must go on! ...

wtorek, 25 sierpnia 2009

Po Pikniku...

Kilka refleksji popiknikowych. Wykłady i dyskusje, których miałem przyjemność wysłuchać, były z pewnością tego warte. Mamy na szczęście wielu młodych ludzi, którzy, może nawet nie tyle garną się do polityki, co pragnęliby coś jednak w tym kraju zmienić. Dostrzegają różnice, jakie proponują zwolennicy normalnej ekonomii i normalności w życiu w ogóle, w porównaniu z tym, co serwują nam obecnie kolejne rządy.

W dodatku są to rządy teoretycznie różnych barw i opcji, a jednak lewicą wieje zewsząd... Tego się chyba nie przeskoczy. Jeśli w dyskusji politycy czy to PO, czy PIS, czy SLD, przyznają czasem rację politykom, czy zwolennikom UPR, bo też trudno sprzeciwiać się logice, to już po chwili dodają: "No, tak, ale w praktyce tak się nie da, ponieważ są różne uwarunkowania i np. nie można obniżyć podatków o połowę, ponieważ budżet tego nie wytrzyma. Nie można zlikwidować dotacji, ponieważ wiele osób na nie liczy (czytaj - wielu wyborców inaczej na nas nie zagłosuje)" itd itp... Największą bzdurę uzasadnią, jeśli będą w tym mieli interes wyborczy, bo o korupcji już tu nie wspominam.

Kolejna kwestia, to cenzura. Salon trzyma się mocno i skutecznie doprowadził już do autocenzury na wielu polach, a niepokornych "załatwia się" w "niezawisłych" sądach, tak, żeby stracili ochotę do walki z "systemem". To nawet nie jest smutne, raczej przerażające. Janusz Korwin - Mikke podał przykład swoich procesów i ataków medialnych typu "Prokuratura wszczęła dochodzenie przeciwko JKM w sprawie..." To nic, że zaledwie po kilku godzinach, czy najdalej dniach, prokurator wzruszał tylko ramionami i stwierdzał, że samo doniesienie do prokuratury, to jakaś totalna bzdura i umarzał postępowanie. To nie ważne. Informacja poszła w świat. Oto JKM ma coś na sumieniu, a jego wypowiedzi są ścigane przez państwo polskie. Nikt tego, rzecz jasna, nie prostuje w mediach, bo to już nie jest żaden news, a do tego nie o to chodzi żeby wybielać, tylko, żeby oczerniać. Im bardziej, tym lepiej. A zatem, mimo wszystko, kryzys wartości, no i przy okazji kryzys wiary w to, że coś natychmiast się zmieni...

Cieszę się, że na Pikniku wolnościowym było tak wielu ludzi młodych i w średnim wieku, bo być może praca u podstaw w przyszłości zaowocuje. To może być prawdziwa recepta na kryzys. Z drugiej strony jednak, kiedy się wie, że ten i ów polityk zaczynał w UPR lub sympatyzował, a teraz wyprawia takie rzeczy... to radość mija. Niestety, nadal koniunkturaliści wygrywają i to w prawdziwej walce, bo "światły" ponoć i dobrze wyedukowany przez GW naród dokonuje "jedynie słusznych" wyborów jak na zawołanie. Ciekawe jak długo jeszcze...?



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

sobota, 22 sierpnia 2009

Taka sobie refleksja...

Dziś rozpoczął się w Wiśniowej Górze pod Łodzią Piknik wolnościowy - czyli weekendowe spotkanie prawicy, a konkretnie UPR. Znakomici goście - prof. Robert Nowak, J.K.Mikke, Stanisław Michalkiewicz, który wygłosił blisko dwugodzinny wykład na temat UE. Potem ognisko i ogólnie sympatycznie. Nie dostrzegłem natomiast niczego, co by wskazywało na możliwość poprawy pozycji UPR w najbliższym czasie. Trochę to smutne, ale mimo znakomitego programu i chęci wielu ludzi do pracy w terenie, jest ciężko...

Jutro, a właściwie dziś, ciąg dalszy i kilka interesujących wykładów. Zdam relację.
Być może po drugim dniu refleksja będzie nieco bardziej optymistyczna...

czwartek, 20 sierpnia 2009

A nie mówiłem...?

Obiecałem coś o euro, ale jeszcze chwilę, bo akurat zbliża się czas podsumowań. CBOS opublikował dane o nastrojach Polaków. Nawiasem mówiąc, choć się nieco poprawiły, nie są najlepsze - połowa badanych (50 proc., spadek o 9 punktów) uważa, że sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku, a ponad jedna trzecia (36 proc., wzrost o 10 punktów) jest przeciwnego zdania. Zacytuję jeszcze opinie o kondycji polskiej gospodarki:

"O 6 punktów (do 38 proc.) zmalał odsetek badanych oceniających ją negatywnie, a o 5 pkt. proc. wzrósł (do 19 proc.) odsetek tych, którzy uznają ją za dobrą. 40 proc. uważa, że sytuacja gospodarcza jest przeciętna." (źródło: wp.pl)

Tak więc ogólnie należy się ucieszyć, że ludziska nie lamentują, ale przecież Polak zawsze był optymistą, chociaż lubi pomarudzić. Nie takie kryzysy już tu mieliśmy...

Co do stoczni, to miałem rację. Nie wpłacili, a rząd, ustami swego rzecznika mówi, że czarne jest białe i o żadnej dymisji ministra mowy nie ma, bo to przecież jeden z najlepszych ministrów w historii itd itp... Tak więc jeszcze "przeciągnięto" opinię publiczną do końca miesiąca. Minister wie więcej, a być może coś obiecał inwestorowi, o czym nie wiemy, a dotrzymać nie mógł, więc też i pieniędzy na razie nie ma. Mam wrażenie, że do końca sierpnia również ich nie zobaczymy. Tym nie mniej, jakieś ruchy trwają, bo przecież żabę zjeść trzeba. Być może teraz inny inwestor, który zapłaci np. o 1/4 mniej, ale jednak, okaże się nagłym zbawcą stoczni i rząd wmówi nam, że przecież lepszej oferty nie było, a zawszeć to lepsze niż upadłość.

I tutaj bym już polemizował, bo należałoby już dawno ogłosić upadłość, nie reanimować trupa i sprzedać go na licytacji. Wówczas, być może, nie byłoby w tym miejscu produkcji statków, ale jakiś inny biznes, który już wiele lat temu dałby zatrudnienie, prawdopodobnie mniejszej liczbie osób, ale za to realnie. Bo obecnie jest tak, że płacimy za etos, a liczba dotacji i kwoty zainwestowane w rzekome "ratowanie polskiego przemysłu stoczniowego", grubo przekroczyły wybudowanie takiego przemysłu od nowa w zupełnie innym miejscu, bardzo możliwe, że również polskiego, przynajmniej w części...

Fakt, że stoczniowcy znajdowali w takiej liczbie zatrudnienie wynikał tylko po części z faktycznego zapotrzebowania. W normalnej sytuacji, przedsiębiorca na etacie zatrudniałby niezbędne minimum osób, a duża część fachowców pracowałaby na kontraktach. Wtedy zarabialiby lepiej, a firma płaciłaby niższe podatki, ergo - mogłaby płacić więcej i rozwijać się szybciej. A tak, oni udawali, że płacą, zamówień było co kot napłakał, bo koszty rozdmuchane jak balon, więc konkurencyjność żadna, czyli mówiąc w skrócie - socjalizm.

To taka dygresja, ale już dłużej nie męczę i zobaczymy co też zrobi ten, czy inny inwestor. Kupienie stoczni z "wkładką" w postaci załogi i związków zawodowych, które działają w gruncie rzeczy przeciw pracownikom, raczej jest zajęciem mało przyjemnym. W każdym razie ja bym nie kupił... ale może inwestor policzy to jakoś inaczej?



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Kupią... nie kupią?

Weekend, dni świąteczne, a więc przerwa, w pisaniu również, bo czas jakiś taki leniwy... może przez tę temperaturę... a może po prostu brak tematów? Jak to? W sezonie ogórkowym? - mógłby ktoś zapytać. Faktycznie, sport trochę zdominował ostatnie dni bardziej niż polityka. Nasi ze zmiennym szczęściem, ale ogólnie nieźle. Do tego jeszcze ten fantastyczny rekord Jamajczyka na setkę. Było na co popatrzeć.

A w Polsce wyczekiwanie. Kupią, czy nie kupią stocznię. Toż, to posada ministra się chwieje, a i wadium niczego... 8 melonów euro. Właściwie, to patrząc na to obiektywnie, najlepiej żeby nie kupowali. Można by za jednym zamachem dwie pieczenie upiec - pozbyć się ministra i "przytulić" całkiem niezłą sumkę... Ten Tusk nieźle kombinuje, ale egzotyczny inwestor chyba tak łatwo się nie podda, w końcu to jednak parę złotych, tzn euro, a złotych, to nawet dwie pary. Zobaczymy. Już niewiele godzin zostało. Na moje oko, będą chcieli jeszcze przeciągnąć sprawę o kilka dni i rząd się zgodzi, bo co mu szkodzi (wcale nie czuję, kiedy rymuję)... Kolejnego inwestora w zanadrzu nie ma, więc cierpliwość jest wskazana, a na kryzys się raczej nikogo nie złapie, bo to słaby argument, wszędzie go pełno.

Jutro obiecałem coś o euro, może będzie okazja napisać też coś o transakcji związanej ze stocznią, ewentualnie o jej braku, na co na razie stawiam w ciemno.



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

piątek, 14 sierpnia 2009

Bez szans na obniżkę...

Dziś, a właściwie już wczoraj, dowiedzieliśmy się od pana Dariusza Filara, członka RPP, że nie ma szans na obniżkę stóp procentowych. Inflacja przekroczyła w lipcu 3,5%, a więc nie ma co "szaleć".

Dobrze, że Rada dba o realizację celu inflacyjnego, jak to się określa w finansach. Jest też co najmniej jeden dodatkowy powód, dla którego nie obniża się stóp "bez opamiętania", jak to zrobili Amerykanie, którzy teraz jedzą tę żabę i będą ją trawić jeszcze długo... Powód ten, to realna możliwość sprzedaży papierów dłużnych, w tym obligacji państwowych. Żeby ktoś je kupił, muszą mieć w miarę atrakcyjne oprocentowanie, które jednak nie może być oderwane od rzeczywistości...

Obligacje stały się wprawdzie dość atrakcyjne (oczywiście te z indeksacją, bo przy stałym oprocentowaniu można już na dwuletnich niewiele zyskać lub nawet, jeśli inflacja poszybuje nieco wyżej, nawet ponieść stratę), ale zwrot z inwestycji w akcje jest nieporównanie bardziej atrakcyjny. Na razie. Dopóty dzban wodę nosi, dopóty... itd. Czy ucho się jednak urwie szybciej, czy nieco później, zobaczymy. Na razie wygląda na to, że obligacje 3 i 4-letnie będą lepszym pomysłem niż lokata bankowa. Trzeba znaleźć naprawdę dobrą lokatę, żeby różnica była warta ryzyka. Obecnie lokaty na poziomie 6,1 - 6,4% w skali roku nie stanowią konkurencji dla obligacji, ponieważ 2,5% ponad inflację to dziś - (3,6 + 2,5)=6,1% a przecież inflacja może wzrosnąć... Zatem lokaty musiałyby dawać co najmniej procent nadwyżki, a lepiej 2%, żeby gra była warta świeczki. Oczywiście, gdyby RPP opuściła stopy znacząco, co jak wiemy nie nastąpi, to sytuacja mogłaby się nieco zmienić. Wówczas banki jednak również zareagują szybko.

Jak widać, jak nie kijem go, to... Klient musi się albo nagimnastykować, żeby coś zarobić w tzw. bezpieczny sposób, albo ponieść ryzyko gry giełdowej (bezpośrednio czy przez fundusze). Cóż, nie ma ryzyka, nie ma zabawy, jak mówią niektórzy.
Bywa jednak i tak, że jest ryzyko..., nie ma pieniędzy ;-)



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

środa, 12 sierpnia 2009

Stopa się podnosi....

No i jak to zwykle bywa, jak trzeba komuś coś podnieść, to władza staje na wysokości zadania i podnosi...

Tym razem podniosła średnio o 11,4% uposażenia urzędników, bo przecież inflacja rośnie i nie można tak bidulków na pastwisko losu zostawić, prawda? To nic, że w sektorze prywatnym podwyżki oscylują wokół kwot o połowę niższych. Co tam prywata. TKM się liczy. Dajcie mi władzę, to was usadzę - jak mawiano w latach 60-tych. W tej kwestii niewiele się zmieniło. Ma zastosowanie maksyma: "Władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie" - (John Emerich Acton).

Tak więc stopa życiowa urzędnikom się podniesie. W końcu to jednak 2,5x więcej niż oczekiwana inflacja. O kogo dbać, jak nie o swoich. Ogólnie też stopa się powoli podnosi, jednak istnieje uzasadnione podejrzenie, że podnosi się do kopnięcia...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

wtorek, 11 sierpnia 2009

Kto zyskuje na mocnej złotówce?

Dziś króciutko, żeby nie zanudzać. Złotówka nam rosła bardzo ładnie w siłę, jak to głosiło niegdyś hasło za komuny: "by ludzie żyli dostatniej", czy "dostali żytniej", w każdym razie jakoś tak... Ma się rozumieć, rosła ostatnio, a nie za komuny. Tym nie mniej dziś nastąpiła przerwa i czegoś osłabła nieco. Jakie to ma znaczenie?

Portal Money.pl wyliczył szybko, że od lutego do dolara nasza waluta umocniła się o 37%, do franka szwajcarskiego o 23%, a do euro o ponad 19%. To oznacza, że np. za pokój w dobrym hotelu na Costa Brava zapłacilibyśmy dziś o 700 zł taniej niż w lutym, przy tej samej cenie w euro (bo oczywiście teraz pokoje są droższe niż ponad 5 miesięcy temu). Dla eksporterów jest to sytuacja niekorzystna, aczkolwiek znacznie gorsze są gwałtowne skoki. Przewidując pewien trend można się częściowo zabezpieczyć, nie tylko instrumentami finansowymi, co tanie wcale nie jest, ale też uwzględniając wzrost w cenie towaru. Nie oznacza to, że producent może sobie nagle podnieść cenę o 20% i uzyska podobny popyt, zwłaszcza w czasie recesji... ale kilka procent można uwzględnić. Poza tym eksporterzy są często również importerami, gdy produkcja wymaga komponentów czy surowców z innej strefy walutowej i wówczas tu się nieco straci, a tam nieco zyska i finalnie wygląda to nie najgorzej. Operowanie marżą również jest wkalkulowane w prowadzenie działalności.

Na mocniejszej złotówce zyskują oczywiście konsumenci, ponieważ często przekłada się to na obniżenie cen różnych dóbr, także w kraju, choć nie jest to normą. Wystarczy popatrzeć na ceny paliw, które przecież powinny były stanieć po załamaniu się cen światowych kilka miesięcy temu, o około 2/3, a przecież tak się nie stało... Teraz paliwa znów zdrożeją, ponieważ zmieniła się cena za baryłkę i skok o 13% będzie się pewnie szybko przekładał na wzrost ceny detalicznej. Na szczęście nie wszędzie jest monopol.

Tak więc nie niepokoiłbym się bardzo o eksporterów, za to uważniej proponuję się przyjrzeć korelacji kursu naszej waluty z giełdą papierów wartościowych. Gwałtowny ruch w dół może oznaczać, że inwestorzy zaczynają się "pakować". Po sprzedaży akcji wymieniają po prostu złotówkę na bardziej odporne (jak na razie) na zmiany kursu waluty.

Analitycy mówią: "Spokojnie, to tylko korekta". Miejmy nadzieję, że się nie mylą. Akcje wzrosły w ciągu ostatnich 5 miesięcy już dość poważnie i dały zarobić często nawet po kilkadziesiąt procent. Musi przyjść moment, w którym rozważni (albo lepiej poinformowani) spekulanci powiedzą STOP. I wtedy znów zobaczymy "magiczną" zmianę wartości złotówki. Mimo wszystko lepiej mieć złotówkę, ale o tym dopiero w poniedziałek.



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Goldman Sachs podnosi... i świńska grypa

Goldman Sachs znów podnosi prognozy... Tym razem chodzi o prognozy PKB dla Azji i Chin. W zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ o korekcie w górę PKB dla Chin już słyszeliśmy w ubiegłym tygodniu.

Jak czytamy w komunikacie, bank skorygował swoje projekcje wzrostu PKB dla Azji z wyłączeniem Japonii, do 5,6 procent z 4,9 procent na ten rok i do 8,6 procent z 7,8 procent na 2010. Dla Chin jest 9,4 i 11,9% (poprzednio było odpowiednio 8,3 i 10,9 procent).

W zasadzie można by przejść obok tej informacji i nie zwrócić na nią uwagi, bo po pierwsze, mamy dość własnych problemów, więc niektórych to, że innym jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, po prostu wk....a, tzn cieszy mniej jakby, nawet z lekką tendencją do irytacji.
Po drugie, nie widać bezpośredniego związku z naszą gospodarką (co oczywiście, nie jest do końca prawdą).
Po trzecie, jaka jest różnica czy Chińczycy będą mieli wzrost dziewięcio czy jedenasto-procentowy? Dla nas generalnie niewielka, ale...

Czemu ta informacja pojawia się wkrótce po pierwszym (dwudniowym) spotkaniu przedstawicieli Departamentu Skarbu USA z odpowiedzialnymi za gospodarkę urzędnikami z Chin? Otóż, moim zdaniem nie jest to przypadek. Goldman Sachs, od dawna jest niezwykle opiniotwórczą instytucją finansową, a nie jedynie zwykłym bankiem inwestycyjnym. Nie tylko zresztą dla Stanów, bo wiemy jak potrafią "zamieszać" również w Europie, a ich bliskie powiązania z rządem USA są powszechnie znane. Tak więc być może dla nas nie ma to wielkiego znaczenia, ale dla Ameryki, największego dłużnika Chin, jest niezwykle istotne w jakiej kondycji będą się znajdowały gospodarki wierzycieli. Im lepsza będzie koniunktura, tym dłużej uda się przeciągać kwestie rozliczeń finansowych pomiędzy tymi państwami, oczywiście, jeśli tej koniunktury nie zapomni się właściwie wykorzystać.

Masowa produkcja dolarów prawdopodobnie spowodowała poważne zaniepokojenie partnerów zza Wielkiego Muru, więc coś należało z tym fantem zrobić. A co można zrobić lepszego, jak za pośrednictwem sprawdzonych, wiarygodnych i dodajmy od razu, wdzięcznych "przyjaciół" (Goldman Sachs bez dotacji mógł podzielić los Lehman Brothers, Merril Lynch i kilku innych dużych banków, które upadły w tym roku), podnieść rating danego kraju. Inwestorzy poczują się bezpieczniej i zaczną nadmuchiwać nowy balon, tym razem będzie to balon koloru żółtego... Schładzanie koniunktury w Azji nie leży w interesie USA. Im więcej dolarów teraz wchłonie rynek azjatycki, tym lepiej. Oczywiście, pod warunkiem, że nadal będzie kupował papiery dłużne Stanów, a żeby eksportować, musi to czynić. De facto, jest to forma subsydiowania własnego eksportu. Recesja w USA jest zagrożeniem dla eksporterów, dlatego w obawie, że dolar będzie śmieciem, Chiny ponownie powiązały kursy tych walut sztywno. Ale wbrew przewidywaniom, inne waluty osłabiły się w stosunku do dolara, a umacniający się juan spowodował spadek eksportu o ponad 20% (dane z kwietnia). System naczyń połączonych musi więc jeszcze jakiś czas działać, to oczywiste, ale rynek wewnętrzny Chin jest na szczęście na tyle duży, że nagłej recesji w "państwie środka" nie należy się spodziewać.

Najbardziej cyniczny jest jednak koniec komentarza: "Goldman podał, że Azja skorzysta również z lepszych perspektyw Stanów Zjednoczonych." To już jednak gruba przesada... Perspektywy mają Stany zaiste "świetlane". Nadmuchują właśnie kolejną bańkę, tyle, że aż tak, jak poprzednio nadmuchać już jej się nie da. Sił w płucach braknie, jako że zdrowie gospodarki już nie to samo...

Teraz coś z zupełnie innej beczki. Zadzwonił do mnie dziś rano doradca inwestycyjny, który co jakiś czas namawia mnie do aktywnej spekulacji. Tym razem zatelefonował z rewelacyjną propozycją zainwestowania w akcje firmy Novartis, która, jak być może niektórzy już słyszeli, jest zamieszana w dostarczenie skażonej szczepionki z wirusem ptasiej grypy. Testowano ja na bezdomnych z Grudziądza, jako szczepionkę na zwykła grypę, płacąc im od 5 do 20 zł za przyjęcie specyfiku. Kilkanaście osób zmarło. Śledztwo toczy się (mam nadzieję, a w każdym razie się toczyło) w sprawie, a nie przeciwko konkretnym osobom. Przesłuchiwano więc lekarzy i personel medyczny szpitala, w którym podano szczepionki. Sprawa chwilowo ucichła, ale jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi... Tym razem nie jest to kilka tysięcy złotych.
W samej tylko Szwecji zamówiono 18 mln szczepionek. Ile zamówi się w Polsce, a ile a Stanach? No, właśnie...

Problem w tym, że pandemię starano się wywołać już w kilku krajach, przy użyciu różnych, przemyślnych technik, jak np. wybuch paczki ze szczepionkami w pociągu Intercity w Szwajcarii (paczkę wieziono z firmy Baxter, producenta szczepionki, w Meksyku do laboratorium szwajcarskiego). Raport opisujący podobne historie, w części ewidentnie noszące znamiona działań kryminalnych, liczy już sobie ponad 1000 stron, a pani Jane Burgermeister z Austrii wytacza właśnie proces firmie Baxter, WHO oraz rządowi USA, w którym zamierza wykazać, że są to działania świadome, które zmierzają do wywołania pandemii. O tym jakie zyski mogłyby odnieść WHO czy rząd USA, może już kiedy indziej, w każdym razie sprawa wygląda na rozwojową, oczywiście, o ile wcześniej pani Jane nie zginie nagle w niewyjaśnionych okolicznościach, bo gra toczy się o wielką stawkę i nie tylko o pieniądze...

Natomiast, jak sądzą doradcy inwestycyjni, rekomendujący akcje firmy Novartis, mają one natychmiastowy potencjał rozwojowy przekraczający 10% na wejściu. Wiadomo, świńska grypa się pojawia coraz częściej, zatem trzeba jej będzie jakoś zapobiegać, a firmy, które wezmą w tym procederze udział, mają perspektywę wielomilionowych zysków, ergo - ich akcje pójdą w górę, być może nawet na słabszym rynku (nie wiadomo czy we wrześniu będą spektakularne wzrosty). Zatem czysty zysk... No właśnie, czy aby na pewno "czysty"?





więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

sobota, 8 sierpnia 2009

Zamykamy UOKiK?

Zacznę od komunikatu, który ukazał się dziś w portalu DlaHandlu.pl oraz w wiadomościach m.in. Teleexpressu. Cytuję:
"UOKiK ocenił, że użyte przez sieć sklepów Żabka hasło reklamowe "zamykamy żabki" wprowadzało konsumentów w błąd. Spółka musi zapłacić ponad 1,5 mln zł kary.
Jeżeli reklama powoduje mylne wyobrażenie o produkcie, to wprowadza w błąd i jest nieuczciwą praktyką rynkową. Urząd przypomina, że konsument ma zawsze prawo do pełnej i rzetelnej informacji.
Wątpliwości Urzędu wzbudziła kampania reklamowa sieci sklepów Żabka prowadzona od września do końca października 2008 roku. Towarzyszące jej hasło: Informujemy, że decyzją zarządu spółki Żabka Polska 15 września 2008 roku zamykamy żabki sugerowało zamykanie sklepów tej sieci. Komunikaty te nie zawierały informacji, że w rzeczywistości sieć nie kończy działalności, a hasło dotyczy akcji promocyjnej. Kampania została przeprowadzona w prasie, telewizji oraz w sieci sklepów.
O szczegółach konsumenci mogli dowiedzieć się dzwoniąc pod podany numer infolinii. Zdaniem Urzędu, odesłanie do infolinii mogło sugerować, że dzwoniąc uzyskamy dodatkowe informacje na temat likwidacji sklepów, a nie akcji promocyjnej. Dopiero w drugim etapie kampanii przedsiębiorca wyjaśnił, że organizuje loterię promocyjną i że zostały zamknięte nie sklepy, ale sejfy w kształcie żabki. (...)
Prezes Urzędu uznała, że spółka, reklamując w ten sposób akcję promocyjną, a nie zakończenie działalności, wprowadziła konsumentów w błąd i nałożyła na nią karę w wysokości 1 553 317,81 zł. Ponadto przedsiębiorca musi opublikować decyzję Prezesa UOKiK na swoich stronach internetowych oraz jej sentencję w jednym z dzienników ogólnopolskich. Decyzja nie jest prawomocna. Przedsiębiorca może się od niej odwołać do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Konsument, który został wprowadzony w błąd może dochodzić roszczeń na drodze sądowej, a obowiązkiem przedsiębiorcy jest udowodnić, że udzielił jasnej i rzetelnej informacji. Ponadto sformułowana w ustawie tzw. czarna lista praktyk szczegółowo określa zachowania przedsiębiorców, które mogą w sposób istotny zniekształcać decyzje handlowe słabszych uczestników rynku."

Dość długi fragment, ale postanowiłem go przytoczyć, ponieważ liczba kuriozów zdaje się nakładać i mnożyć... Ta reklama do mnie dotarła. Owszem, byłem przekonany, że zamykają sieć, ale w jaki sposób mogło mi to zaszkodzić? Zaiste, wyroki UOKiK są niezbadane... i chore od początku do końca. Straty mogła i prawdopodobnie poniosła sama sieć, bo kiedy się dowiedziałem, że zamykają, to pomyślałem, że już tylko remanenty końcowe im zostały i nie ma po co tam wchodzić. Wiem, że niektórzy klienci mogli pomyśleć, że skoro zamykają, to będzie wyprzedaż, ale przecież kiedy się wchodzi do sklepu i nie ma hasła "OBNIŻKA CEN", "WYPRZEDAŻ", czy podobnego, a do tego ceny widzimy (chyba, że UOKiK uważa konsumentów za debili, którzy nie potrafią czytać), to jest jasne, że nikt szkody ponieść nie mógł.

Oczywiście, jak się dowali sieci 1,5 mln, a dokładniej 1 553 317,81 zł (skąd taka liczba, a nie np o 35 gr wyższa?), to szkody będą i dla właściciela i dla "przywiązanych" klientów, na których odbiją się lekkie podwyżki. Przy większych pewnie zaczną kupować gdzie indziej, ale czasem jest to akurat najbliższy sklep i dla osób starszych, albo niepełnosprawnych, może mieć to akurat duże znaczenie.

I tak urzędnicy po raz kolejny biorąc sprawy w swoje ręce chcąc zaprowadzić za wszelką cenę socjalizm... Pani Prezes już nie pierwszy raz próbuje brylować w taki spektakularny sposób. Przypomnę tylko liczne kary nakładane na TPSA, które w oczywisty sposób nie pomagały abonentom nijak. Bo cóż z tego, że ówczesny monopolista zapłacił kilka milionów do budżetu? Przecież jeśli naciągnął "klientów", co akurat w przypadku monopoli się zdarza, to pieniądze powinni odzyskać abonenci, prawda? Nic z tego.

UOKiK, ostatnio w osobie Pani Prezes Małgorzaty Krasnodębskiej - Tomkiel, nakłada kary, grozi palcem, publikuje raporty (ostatnio nie publikuje w sieci, bo strona z publikacjami pokazuje wirusa), a wszystko to w interesie nas, klientów, bo bez Pani Prezes, to już nic nie możemy i jest nam bardzo źle. Ale za to z Panią Prezes, to ho, ho! Jak u pani matki prawie. Wreszcie możemy poczuć się bezpiecznie, bo ktoś czuwa, żeby jakiś wredny kapitalista nie podłożył nam przypadkiem oficjalnie świni... A jeśli podłoży, to mu Pani Prezes już tak skórę skroi, że będzie nam odtąd podkładał tu i ówdzie już tylko takie malutkie, maciupeńkie prosiaczki, żeby się nikt doczepić nie mógł i żeby wreszcie był wilk syty i Pani Prezes cała... A klientowi jak zawsze wiatr w oczy itd... No, chyba, że w końcu przeprowadzi się jakąś akcję promocyjną pod nazwą "Zamykamy UOKiK", czego państwu i sobie życzę.



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

piątek, 7 sierpnia 2009

W czyich rękach przyszłość złotego?

Przeczytałem właśnie komentarz M.Knittera, dziennikarza Money.pl. Streścić go można, krótko: z naszą walutą można zrobić wszytko, o czym przekonaliśmy się kilka miesięcy temu i przyszłość złotówki nie leży w naszych rękach...

W zasadzie, należałoby się zgodzić z tą smutną konstatacją, ale mam dobrą wiadomość ;-)
Przyszłość innych walut, włączając w to euro i dolara, również nie leży w naszych rękach... to może też nie najlepsza informacja. Dobrze, więc może tak: przyszłość innych walut także nie leży w rękach ich emitentów.

Przypominam tu ponownie casus próby obrony funta brytyjskiego z początku lat 90-ych ubiegłego wieku. Pan George Soros się zaparł, postawił na swoim i bank centralny nie był w stanie zrobić nic.

Obecnie sytuacja jest podobna, ponieważ tak naprawdę, to kilkanaście rodzin oraz ich przyjaciół może decydować o sytuacji finansowej tego świata. Nie wszyscy rozumieją, że FED, czyli Rezerwa Federalna, uważana za Narodowy Bank USA, nie jest tym samym co NBP w Polsce. To jest kapitał prywatny oligarchów finansowych, pożyczony Stanom Zjednoczonym i jego niezależność nie jest w praktyce zbliżona do niezależności NBP. Tam niezależność banku jest pełna i absolutna. To tak, jakby u nas Rząd pożyczył, dajmy na to, pieniądze np. od Citi Banku i miał tam swoją rezerwę, a odpowiednikiem pana Bernake, byłby prezes Citi, który troszczyłby się oczywiście o te pieniądze, ale bynajmniej nie dlatego, że może jakimś błędem "wywalić" całą gospodarkę państwa. Martwiłby się, ponieważ jego prawdziwymi zwierzchnikami byliby właściciele kapitału Citi Banku...

Tak więc, jeśli kilku, lub lepiej, kilkunastu panów (i pań, ale jednak głównie panów), zbierze się i postanowi, że za kilka dni trzeba obniżyć kurs euro, to obniżą, proszę mi wierzyć... NIE MA takiej waluty, która posiadałaby zabezpieczenie przed tego rodzaju operacjami, za wyjątkiem walut całkowicie lokalnych, bo oczywiście, na nie wpływ z zewnątrz jest dość mocno ograniczony, ale też trudno sobie wyobrazić, że nagle "rodzina" - żeby jakoś nazwać bardziej przyjemnie grupę trzymającą władzę nad kapitałem światowym, nagle decyduje się "wysadzić w powietrze" np. kubańskie peso... Po co? Zresztą oni chętnie przyjęliby w zamian dolary czy euro ;-) prawdopodobnie w każdej ilości.

Tak więc możemy być spokojni, przyglądając się rosnącej ponownie w siłę złotówce. Ona sobie podrośnie, aż do czasu, kiedy spekulanci postanowią zrobić sobie przerwę w "inwestowaniu" na polskiej giełdzie. Wtedy popyt na złotówkę osłabnie tym bardziej, im "inwestorzy" będą się szybciej "zwijać". Ostatnio hasło do odwrotu było dość oczywiste, ponieważ słowo "kryzys" odmieniano przez wszystkie przypadki. A jak kryzys i ponosimy straty, to jest taki zwyczaj w grze giełdowej, że "zamyka się pozycje" (takie ładne określenie) na tych rynkach, które są bardziej "egzotyczne". Może polska giełda już tak nieprzewidywalna i "płytka" jak przed 10-ciu laty nie jest, ale nadal jeszcze jej trochę do Londyńskiej brakuje...

Osobiście nie spodziewam się w najbliższym czasie aż tak spektakularnych ruchów złotówki, ale kto wie. Panowie z Goldman Sachs dostali od rządu Ameryki już tyle środków, a przy tym tylko w ostatnim kwartale zarobili ponad 1,5 mld "zielonych", więc zawsze mogą wpaść na jakiś "oryginalny" pomysł...

W każdym razie cieszmy się, że złoty jest póki co nieco mocniejszy i że jeszcze nie mamy euro... To może temat drażliwy, więc zostawiam go na inną okazję.





więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

środa, 5 sierpnia 2009

Miłe złego początki... i inne przysłowia

Patrzę z niepokojem, jak znów, z małymi przerwami wzrastają ceny akcji. Niby dziś NYSE wygenerowała ponoć sygnał sprzedaży, ale prawdopodobnie po korekcie znów się zacznie "wspinaczka". Ludziska wyposzczone. Zewsząd słychać tylko: "kryzys, w kryzysie, o kryzysie, z kryzysem, na kryzys" itd... No, to znaleźli sobie miejsce gdzie powiało optymizmem. Te powiewy skądś już są nam znane, prawda?

Nie da się na dłuższą metę "pompować" biznesu poprzez giełdę. Inaczej mówiąc, pomnażanie pieniędzy w taki sposób jest bezproduktywne dla państwa. No, może konkretni państwo, dajmy na to Państwo Kowalscy, którzy akurat mieli nieco wolnej gotówki i postanowili ją "zainwestować", będą zadowoleni, bardziej lub mniej przejściowo. Tzn będą tym bardziej zadowoleni, im później, ale nie nazbyt późno, uda im się wyskoczyć z pociągu widmo pod nazwą "kolejna bańka giełdowa". Dla inwestorów instytucjonalnych, zwłaszcza tych z poważnym, spekulacyjnym kapitałem zagranicznym, jest to sposób na pomnażanie aktywów, przy czym często nie są to ich własne środki, ale ich klientów i jak się nawet coś "omsknie", to się wyłgają, nieco odrabiając na innych rynkach finansowych. Natomiast dla wspomnianego Kowalskiego, jeśli nie bardzo wie o co chodzi, jest to sytuacja porównywalna z całowaniem lwa w d... - Ryzyko duże, przyjemność żadna... No, chyba, że ktoś gustuje w takich zabawach, tzn kocha hazard.

A ryzyko, moim zdaniem, jest coraz większe. Jeśli na rynku nie widać ewidentnych oznak ożywienia, to przy kurczącej się gospodarce, giełda nie pomoże. Zasadniczo, rynki finansowe powinny być barometrem kondycji ekonomicznej państw. Stało się jednak tak, że po oderwaniu emisji pieniądza od parytetu jakiegokolwiek surowca, giełdy postrzegane są już od lat, jako jeden z podstawowych sposobów pomnażania pieniędzy. Efekt takich działań w USA już poznaliśmy. Peter Schiff, ekonomista amerykański, przewidział co się stanie i głośno o tym mówił już w 2005 i 2006 roku, ale wówczas wszyscy pukali się w czoło i nikt nie traktował go w mediach poważnie. Teraz Ci, co myśleli, że można gospodarkę "napędzać" giełdą, liżą rany, licząc straty. Wielu odebrało sobie życie. Cóż, mega-pesymistów nie brakuje... Ale realia są takie, że kolejnej bańki może nie przetrzymać wielu Kowalskich. Ci, którzy ponieśli straty w tzw "realu", bo im podrożał pieniądz przy imporcie, czy skurczył się rynek, albo efektownie, lecz nie efektywnie "popłynęli" na opcjach walutowych, mogą próbować odbijać straty. Jak mówi stare przysłowie "Ojciec bił syna nie za to, że przegrał, tylko za to, że chciał się odegrać"... Dzisiejsi "inwestorzy" giełdowi wolą raczej powtarzać jak mantrę inne, np.: "Nic dwa razy się nie zdarza", albo "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Przecież już gdzieniegdzie media odtrąbiły koniec kryzysu.

Zyski mogą być nawet całkiem spore, bo odreagowanie po dużych i długotrwałych spadkach zwykle jest dość intensywne. Ci, którzy nie będą pazerni, już swoje zarobili, więc mogą, jak to mówi się w żargonie finansowym "skrócić pozycję" i nie ryzykować wszystkiego. Gorzej z tymi, którzy się wahali dłużej i powoli zbierają się do wejścia na rynek. Być może potencjał wzrostowy jeszcze istnieje. Wzrost wartości złotego pokazuje, że popyt inwestorów spekulacyjnych jest dość duży, ale jeśli bańka za oceanem pęknie, to i u nas nie będzie czego zbierać.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że media manipulują nie do końca świadomymi tego, co się dzieje ludźmi, sugerując że, jak mawiał Adam Małysz, "idzie ku lepszemu".

Patrząc na ruchy pozorowane naszego rządu, który pakiet antykryzysowy co i rusz tak poprawia, że mniejsi przedsiębiorcy mają coraz trudniej, być może tym, co mają jeszcze nieco gotówki, należałoby doradzać wyłącznie grę na giełdzie, albo jakiś inny hazard, skoro w uczciwy sposób zarobić nie sposób... Oto dalsze, wprowadzone tym razem przez wiceministra finansów, "ulepszenia" ustawy pomocowej, likwidujące bony towarowe i wprowadzające zmiany do ustawy o podatku dochodowym, eliminują z rynku kolejne izby gospodarcze, zrzeszenia kupieckie i małe firmy, wspierając handel wielkopowierzchniowy. Czyli normalnie. Jak rząd mówi, że udzieli jakiejś pomocy, to zwykle będzie to "koło w czoło".

Reasumując dzisiejsze refleksje - jeśli ktoś myśli, że przy kurczącej się gospodarce należy stawiać na spekulacje giełdowe, a dopiero zaczyna się w to "bawić", to warto przypomnieć mu tytułowe przysłowie "Miłe złego początki..." żeby potem nie tłumaczył się rodzinie, że "Na pochyłe drzewo..." itd...



więcej o kryzysie na naszej stronie: nakryzys.com,
a jeśli ktoś chce koniecznie wziąć jakiś kredyt, to zapraszam do porównania ofert w naszym "miasteczku" Bankowo

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Kryzys nie ekonomiczny...

Po przerwie, nieco wymuszonej zdrowotnie, chciałem zabrać głos w sprawie związanej z innym kryzysem... Leżąc przed telewizorem z racji samopoczucia, które bym określił jako stan pomiędzy anginą, a świńską grypą, patrzyłem na transmisję z obchodów 65 rocznicy powstania warszawskiego i naszła mnie pewna refleksja.

Z jednej strony ludzie pamiętają o tych, którzy bez wahania oddali życie, w nierównej walce, co nawet jest pewnym eufemizmem, bo np. kilkanaście sztuk broni na dziesięciokrotnie więcej osób w oddziale (a tak było bardzo często), przy uzbrojeniu Niemców "po zęby", nie mówiąc o wyszkoleniu, to przecież przepaść. Z drugiej strony opinie, że nie należy świętować klęski, że to błąd, że bzdura itd... To zasmucające, bo świadczy o kryzysie patriotyzmu, kryzysie wartości, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Ktoś może powiedzieć, że nie jest źle, bo przybyło dużo młodych ludzi i to w wielu miejscach Warszawy, gdzie odbywały się uroczystości. Jednak jakiś niedosyt pozostaje. Myślę, że uczynienie dnia 1 sierpnia świętem narodowym nie spowoduje jakiegoś wzrostu patriotyzmu. Raczej wzrost liczby wypadków, w kolejny przedłużony weekend... Choć może nieco przesadzam, to mimo wszystko sądzę, że dalece większy pożytek płynie z takich inicjatyw jak muzeum, kameralne uroczystości w licznych miejscach, emisja dobrego dokumentu czy fabuły w telewizji, niż dzień wolny, który za 20 lat, kiedy nie będzie już żywych świadków tamtych zdarzeń, stanie się po prostu okazją do wypoczynku, a świętować będą nieliczni, częściej z obowiązku niż potrzeby.

Mnożenie świąt państwowych ponad miarę sprawia, że następuje ich dewaluacja. Może to prowokacyjne stwierdzenie, ale proszę przeprowadzić ankietę i zadać młodym ludziom pytanie co dla nich oznaczają daty: 13.IV, 1-2-3 V, 9.V, 1.VIII, 15.VIII, 31.VIII, 1.IX, 27.IX, 11.XI - kiedy to obchodzimy ważniejsze święta państwowe. Oczywiście, nie każde jest dniem wolnym od pracy, może na całe szczęście. W USA jest zasadniczo jeden taki dzień, 4.VII i jeśli zapytać nawet mało rozgarniętego Amerykanina o co chodzi, to prawdopodobnie będzie (mniej więcej) zorientowany.

Nie deprecjonuję ważności wymienionych dat, ale tak na prawdę, to ilość nie przechodzi w jakość, jeśli chodzi o wiedzę oraz to, co z tej wiedzy ma wynikać. Mam wrażenie, że w Polsce poczucie patriotyzmu buduje się przede wszystkim w rodzinach, a nie udziałem w licznych "oficjałkach". Szkoła ma pewne znaczenie, nawiasem mówiąc mogłaby mieć większe, ale zwykle bywa tak, że w święto idzie się do kina na film mniej lub bardziej luźno powiązany z daną rocznicą. Oczywiście, część młodzieży traktuje taki dzień, jako prezent i nie integruje się z klasą, a jeżeli już, to tylko z jej częścią w jakimś zupełnie innym miejscu...

Kiedy się spojrzy na ostatnie badania (raport CBOS z 11.2008r), to okazuje się, że już z definicją słowa "patriotyzm" są problemy. Dla 3% jest to samoświadomość, właściwie to samo, co tożsamość narodowa, dla podobnej grupy "patriotyzm" to troska o kraj, myślenie o ojczyźnie w kategoriach zobowiązania. Prawie 1/4 uważa, że jest to praca dla dobra kraju. Dla 23%, to miłość do ojczyzny, traktowanie jej jako najwyższej wartości. Dla 15%, to poczucie więzi z krajem, przywiązanie do ojczyzny. Blisko 13% badanych jest zdania, że chodzi o działania pożyteczne dla Polski, a 5%, że poświęcenie się dla państwa, podporządkowanie prywatnych interesów dobru kraju. Co ósmy Polak (13%) podkreślał aspekt walki za ojczyznę, możliwość oddania życia w obronie kraju. Podobna grupa uważa, że chodzi o zachowanie pewnej ciągłości, tradycji, pamięć o historii kraju, celebracja świąt państwowych, a tylko dla 2% ankietowanych "patriotyzm", to znajomość kultury swojego kraju, dbanie o nią, szczególnie o język. Tyle samo respondentów uważa, że istotą patriotyzmu jest wychowanie, przekazywanie wartości, w tym także narodowych. Mówiono też o wychowaniu w szerszym kontekście, jako wychowania obywateli, społeczeństwa. Co ciekawe, dla 5% są to pewne elementy takie jak: bycie dobrym obywatelem (1%), uczciwość i przestrzeganie prawa (3%), służba wojskowa (0,2%), płacenie podatków (0,2%).
Zwracam szczególną uwagę na ten ostatni element. Jak widać jego "waga" dla poczucia patriotyzmu jest w praktyce bez znaczenia. Czyż nie jest zastanawiające, że ludzie chętniej oddadzą życie za kraj (13%), niż będą płacić podatki? Właściwie jest to w pewien sposób oczywiste, ponieważ przeciętny obywatel czuje, że podatki są ze strony państwa działaniem opresyjnym i niesprawiedliwym, za to walka w obronie kraju, to zupełnie co innego. Walka jest zaszczytnym obowiązkiem, płacenie podatków smutną koniecznością... I nic nie pomoże tłumaczenie, że część z nich idzie na wojsko, które w razie czego będzie oddawać życie w naszym imieniu, czasem akurat nie za Polskę, tylko Irak lub Afganistan, ale to nie ważne. Podatki są złe i koniec.

Wracając do mojej głównej tezy, wydaje się ona znajdować potwierdzenie w badaniach, jako że celebracja świąt państwowych jest, z punktu widzenia rozumienia patriotyzmu, istotna tylko dla 13% badanych. Oczywiście, można spojrzeć na to inaczej i stwierdzić, że to ponad 1/8 Polaków. Myślę, że ważniejsze niż mnożenie świąt są działania edukacyjne, a te w domu, w szkole czy w mediach można i należy prowadzić częściej niż kilka razy w roku. W przeciwnym razie będzie tak jak w opowiadanym pod koniec lat 70-tych dowcipie: "Jasiu, co wiesz o powstaniu listopadowym? -Tak dokładnie, to nie wiem, pani profesor, ale szykują się, szykują..."








hot24 Exes - dobry katalog Edwin.pl

piątek, 31 lipca 2009

Pogorszenie nastrojów?

Mała przerwa, ale wracamy do tematów, które żywotnie powinny nas interesować. Jak podał Pentor, wyniki kwartalnego badania BOG (Barometr Bezpieczeństwa w Obrocie Gospodarczym), nie napawają optymizmem. Wskaźnik obniżył się już po raz trzeci z rzędu. Rok temu wynosił 21 pkt, a obecnie 1,44, o 37% mniej niż w marcu...
To nie przypadek. Przedsiębiorcy, przede wszystkim indywidualni, skarżą się na dalsze obniżenie płynności finansowej swoich partnerów. Już około 35% badanych deklaruje, że niemal połowa należności nie trafia do nich terminowo (rok temu było to 23%). Dwie trzecie respondentów redukuje koszty funkcjonowania firmy, prawie 15% zmniejsza też zatrudnienie.

Trudności w egzekwowaniu czynszu zgłaszają spółdzielnie mieszkaniowe. Ponad 40% najemców płaci z kilkumiesięcznym opóźnieniem.
Co ciekawe, badania Indeksu Nastrojów Konsumenckich GfK - z czerwca 2009 raczej wskazują na poprawę postrzegania najbliższej perspektywy przez Polaków. Od trzech miesięcy przybywa po kilka punktów na skali. Wprawdzie wskaźnik skłonności do oszczędzania nieco wzrósł, ale poprawiają się zwłaszcza te, związane z perspektywami rynku pracy i sytuacji gospodarczej kraju. Wskaźniki są nieznacznie lepsze niż średnie dla krajów UE.

I jak to wytłumaczyć? Może badacze GFK nie trafili wśród respondentów na żadnego przedsiębiorcę, albo wylosowali akurat tych zadowolonych...



więcej o kryzysie na stronach portalu nakryzys.com

wtorek, 28 lipca 2009

Obwąchiwanie hipermarketów...

Były minister ochrony środowiska - Stanisław Żelichowski, zaczął się przyglądać hipermarketom, a nawet je obwąchiwać. Przecież ważne, by sprawdzić czasem, czy jakiś swąd się nie unosi, albo, co gorsza, smród... No i znalazł. Okazało się, że w "cywilizowanej" Ewropie markety zysk pokazują kilkunastokrotnie większy niż w Polsce. U nich 10-17%, a u nas tylko 1%. Zatem, albo kryzys u nas większy, albo...?

No, właśnie... kryzysu przecież Ci tam dostatek, a to w Polsce miało być lepiej - jak pokazują statystyki. Tak więc nasz rodzimy specjalista od ekologii, który, co jak co, ale węch ma na łonie przyrody wyćwiczony, wywnioskował, że żadnej teorii względności ("jeden twierdzi, że śmierdzi, a drugi przeciwnie, że pachnie przedziwnie") tutaj być nie może i sieci handlowe mówiąc kolokwialnie "walą nas w rogi". Oczywiście, jak zwykle, na pogrożeniu palcem się skończy, bo przecież ktoś te firmy tutaj zaprosił i chętnie słuchał opowieści, ile to miejsc pracy stworzą, oraz jak będzie pięknie, kiedy w centrach i na obrzeżach miast staną te "gustowne" blaszaki... A że 3000 sklepów spożywczych i 2000 odzieżowych się właśnie zamyka, to co tam... Jakieś koszty kryzysu być przecież muszą. A jak muszą, to będą.

W tej sytuacji PSL, złotymi ustami swego szefa klubu, proponuje poszukać pewniejszych rozwiązań na kryzys. Można znaleźć np. oszczędności w administracji publicznej, znaczy się "odchudzić". Może by też przy okazji odchamić? (To już moja propozycja). No, tak, można powiedzieć, że hasło "zmniejszyć administrację" będzie bardzo skuteczne i parafrazując śp. Jana Kaczmarka z kabaretu "Elita" dośpiewać "Jak się ją takim hasłem przyciśnie, to się zmniejszy i nie piśnie..."

Kolejny pomysł pana Stanisława, to ograniczyć koszty samochodów służbowych. No, pięknie! I jak ekologicznie? Urzędnicy jadą do pracy tramwajem, a jak kogoś stać, to nawet taksówką, może mniej korzystnie dla środowiska, ale się chociaż nie spóźni, więc mniej nerwów u petentów, a przypominam, że służba zdrowia nadal ma limity i do neurologa dostać się trudno. Oj, trudno... A jak trudno, to nie zawsze darmo...

Innym sposobem na zmniejszenie deficytu budżetowego ma być zwiększenie ściągalności podatków. Oczywiście, zawistnicy zakrzykną: "Słusznie! Łupić resztę przedsiębiorców, co się jeszcze ostała! Niech przejdą na zasiłki, tak jak my!"

No i jest sensacja! Pan Premier Jarosław Kalinowski ujawnił, że rok temu zaproponował na spotkaniu koalicyjnym, z udziałem premiera Donalda Tuska, wprowadzenie podatku liniowego z podwyższoną kwotą wolną od opodatkowania. Jak wspomina - "Reakcja moich rozmówców była taka, że jest to nie do rozpatrywania". Tłumaczył, że denerwuje go, gdy politycy Platformy mówią, że nie mogli wprowadzić podatku liniowego, bo sprzeciwiało się temu PSL.

Proszę, "liberałowie pełną gębą" wyłażą z każdej dziury, a rzeczywistość skrzeczy... Teraz to już przyjdzie sobie liną od tego podatku szyję owinąć i skoczyć z mostu chyba, no o ile, oczywiście, pan minister Rostowski nie zaskoczy nas jakimś oryginalnym rozwiązaniem.

A może by tak, zaproponuję nieśmiało, zamiast tych ograniczeń i "oszczędności" zrobić coś z KRUS-em, hm? A wtedy okaże się, że ci urzędnicy, co teraz mamy im ograniczyć służbowe dojazdy do pracy, będą mogli dostać, no może nie po Mybach-u od razu, ale choć po Mercedesie, plus coś na paliwo... a i tak pieniędzy w budżecie zostanie, że ho, ho!









więcej o kryzysie na stronach portalu nakryzys.com

niedziela, 26 lipca 2009

Jak się robi wodę z mózgu...

Pisałem o myśleniu magicznym, przy okazji artykułu "Co się składa na kryzys?" (NCz nr1000), ale to nie dotyczy, jak się okazuje jedynie prognoz związanych z długością trwania zapaści ekonomicznej. Czytam właśnie książkę poświęconą problematyce kryzysowej pt. "Krytyka polityczna". Właściwie jest to zbiór propozycji różnych autorów, zwykle lewicowej, a dokładniej lewicowo-salonowej proweniencji. Czegóż tam nie ma? A jakie pomieszanie pojęć i jakiż bezprecedensowy atak na rzekomo neoliberalnych winowajców kryzysu sic! Zdaniem większości autorów, wśród których występują tak znane nazwiska, jak Sławomir Sierakowski czy Jacek Żakowski, żeby się nie pochylać nad całą listą, obecny kryzys, to realizacja doktryny liberałów. To ONI spowodowali zapaść na rynkach finansowych, zakładając, że gospodarka wyprowadzi się z kryzysu sama, to ONI nakręcili spiralę złych kredytów, nadmuchali balon giełdowy i osłabili dolara. To, tak w dużym skrócie... bo podobnych bzdur jest tam znacznie więcej, niestety...

I tu właśnie pojawia się myślenie magiczne po raz pierwszy. Autorzy nie dostrzegają, że w USA od dłużego czasu zapanował niemal socjalizm. Chcieliby wmówić, tylko nie wiadomo komu bardziej, czytelnikom, czy może sobie, bo przecież nie można traktować wszystkich swoich czytelników jak kompletnych idiotów, że oto nadchodzi nowa era, gdzie "realizm ekonomiczny" (słowa p. J.Żakowskiego) będzie wreszcie lekarstwem na zły czas, który spowodowali liberałowie. To jest właśnie znakomity przykład myślenia oderwanego od faktów. A fakty są takie, że to niekontrolowana podaż taniego pieniądza pozwoliła na nadmuchanie rynku derywatów i nieruchomości do niebotycznych rozmiarów. Keynes się kłania, proszę panów... Nie liberalizm. Odejście od Bretton Woods i niekontrolowany dodruk papierków - czy to może też teoria ekonomii liberalnej? Odkrycie przez Miltona Friedmana prawidłowości związanej z podażą pieniądza i jego propozycja ograniczania kosztów państwa musi być przez lewaków postrzegana jako zamach na podstawowe prawa jednostki. Potrafię to zrozumieć, ale żeby przypisywać tej teorii związek z kryzysem, podczas gdy państwa w gospodarkach świata nigdy nie było tak wiele, jak obecnie, to już bezczelność, a nie głupota nawet.

Kolejny aspekt magicznego myślenia, to wspomniany wyżej "realizm". Pan Jacek Żakowski pisze, że firmy państwowe działają często lepiej od prywatnych, które wymuszają na państwie olbrzymie subwencje. Podaje przykład samochodów francuskich Renault, Peugout-Citroen oraz z drugiej strony koncern Chryslera. Mógłby podać GM, bo to jeszcze ciekawszy przypadek. I to jest właśnie myślenie życzeniowe, bo od 1999 roku głównym partnerem i kooperantem Renault, a także właścicielem 15% jego akcji jest Nissan Co Ltd (Renault kupiło 35% akcji Nissana). Dzięki takiemu aliansowi, firmy produkując część modeli opartych o te same podzespoły, poprawiły konkurencyjność na rynku, a i tak rząd francuski w lutym br przyznał swoim koncernom samochodowym 6 mld nisko oprocentowanej pożyczki (gwarantowanej przez państwo - czytaj: można jej ewentualnie nie zwrócić). Jakoś nikt się nie przejął zarzutami, że to protekcjonizm i że konkurencja dla innych marek europejskich... Argument, że w USA dofinansowano (zresztą o wiele bardziej) Chryslera oraz GM, jest kompletnie chybiony, ponieważ TO właśnie nie ma NIC wspólnego z liberalizmem. Ochrona molocha, pod naciskiem lobbystów, wspieranym przez terrorystów ze związków zawodowych, to najgorsze z możliwych rozwiązań. Tyle, że są to pomysły socjalistyczne, a nie liberalne. I takich "liberalnych rozwiąń" zatosowano więcej. Wszędzie z podobnym skutkiem.
Kolejny absurd - były szef FED. Trudno zrozumieć czemu nagle przyznanie się do "winy" przez Alana Greenspana traktuje się jako dowód porażki liberałów? Przecież to ewidentny przykład pogwałcenia praw ekonomicznych i zdroworozsądkowych. Tylko magicznemu myśleniu lub presji, (bo trudno posądzać Greenspana o brak elementarnej wiedzy), można przypisać działania, które wzmocniły siłę kryzysu, bo przecież przyczyny były znacznie głębsze, a ich początek to oderwanie pieniądza od jakiegokolwiek parytetu surowcowego. Być może nigdy się nie dowiemy jakim naciskom podlegał Greenspan, ale trzeba też pamiętać, że FED nie jest bankiem centralnym USA i relacje pomiędzy Kongresem, Prezydentem i Rezerwą Federalną są dość skomplikowane. Opowieści, że brak interwencjonizmu państwowego prowadzi do kryzysu, albo że więcej własności prywatnej jest złem, można między bajki włożyć. Prawdą jest, że molochy, takie jak GM, mają problem, który polega na właściwym nadzorze właściciela. Rozdrobnienie akcji i korupcja w zarządach oraz finansowe rozpasanie managementu, to są minusy nieopanowanego rozrostu firm, gdzie zaczynają działać prawa Parkinsona, podobnie jak w firmach państwowych. I to jest moment, w którym wypada się z panem Jackiem Żakowskim zgodzić, tyle, że to nadal nie ma nic wspólnego z liberalizmem. Lew Trocki twierdził, że należy dać władzę menedżerom, a oni już zniszczą kapitalizm. To, co widzimy w przypadku molochów, które należą do setek tysięcy ludzi, dysponującymi akcjami, a więc w praktyce, podobnie jak w gospodarce socjalistycznej, nikt nie czuje się ich właścicielem, jest karykaturą kapitalizmu. Zarządza całością grupa kolesiów zblatowanych z rządem, skąd dostaje zamówienia i w razie czego, również dotacje i to ma być przykład na klęskę doktryny liberalnej? Potęgę Ameryki zbudowały małe firmy. Może pan Jacek już o tym zapomniał i serwuje nam nieświeżego kotleta, licząc, że kogoś można jeszcze na taki bełkot nabrać. Pewnie ktoś naiwny uwierzy...


Pogląd jakoby działania neoliberalne doprowadziły do zapaści, jest zwykłym "przyprawianiem gęby" prawdziwym liberałom. Być może panów z "Krytyki politycznej" tak bardzo ucieszyłaby porażka doktryny liberalnej, że nawet z największego lewaka zrobią na siłę "neoliberała". Wiadomo, przy takiej prasie "hulaj dusza, piekła nie ma" i można by znów zaciągać kredyty, podnosić podatki i rozdawać kolesiom fajne synekury... ten wariant "pragmatyzmu" pod postacią lewicy z ludzką twarzą już przerabialiśmy.

Nie, panowie! To się już nie zdarzy. Ludzi można ogłupić, ale wszystkiego im się wmówić, na szczęście, nie da...





więcej o kryzysie na stronach portalu nakryzys.com

sobota, 25 lipca 2009

Nie będzie podwyżki?

Dziś, z ust samego Premiera RP, usłyszeliśmy, że w 2010 podwyżki podatków nie będzie. Ręce powinny składać się same do oklasków, bo przecież to rewelacja, po wcześniejszych wypowiedziach pana ministra finansów, który mówił, że nieby nie chce, ale nie wiadomo. Takie trochę: nie chcem, ale muszem... a jak by co, to nie moja wina. No, ale skoro premier mówi... Przyzwyczailiśmy się, że jak rząd mówi, że podatki podniesie, to podnosi, a jak że będą niższe, to mówi...

Tym razem mają zostać takie same. Aż tu nagle występuje w TVN24 sam doradca i były minister pan Witold Modzelewski i twierdzi, że jak zapowiedziano zniesienie ulg, to wprowadzono kolejnych 30, a do tego, że wpływy do budżetu z tytułu opodatkowania firm, po korekcie, będą niższe o 30% sic!

No, to ja pytam, jak rząd to cudownie zrobi, że nie podniesie i że zadba i w ogóle...?